„Bezludna wyspa – nora – grób...” - M. Cobel-Tokarska - recenzja |
Po przeczytaniu samego tytułu książki Marty Cobel-Tokarskiej, Bezludna wyspa – nora – grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce (Warszawa 2012), można odnieść wrażenie, że będzie to zwyczajny opis kryjówek. Coś na zasadzie „co, kto, gdzie i kiedy„. Czyli bez większej sensacji. I tutaj można przywołać stare powiedzenie: ”nie oceniajmy książki po okładce”. Owszem, wszystkie te kryjówki stanowią istotny element opracowania. Ale właśnie, element.
W takim razie o czym jest praca M. Cobel-Tokarskiej? O ludziach, przestrzeni, samotności, wykluczeniu. O Zagładzie, ale opowiedzianej w sposób dotąd niespotykany zbyt często. Sama Autorka powołując się na opinie Gunnara S. Paulssona wyjaśnia, że unikanie tematu kryjówek wynikało z czynników psychologicznych i politycznych. Wobec doświadczeń tych, którzy zginęli z bronią w ręku (np. powstania w gettach), bądź też zostali ofiarami obozów koncentracyjnych, ci, którzy starali się po prostu przeżyć, uciekając od swoich oprawców, byli jakby... Niewidzialni? Wyklęci?
Marta Cobel-Tokarska nie stara się udowodnić nikomu, że badając ten temat można zrozumieć to, co ci wszyscy ludzie przeżyli. Sama przyznaje, że o wiele rozsądniejsze byłoby użycie zwrotu dostrzec coś ważnego. I trudno się z nią nie zgodzić. Kiedy powstawało Muzeum Powstania Warszawskiego w dyskusji na temat tego, co powinno znaleźć się na ekspozycji, padła propozycja odtworzenia kanału. Jak najbardziej realnego. Ciasnego, ciemnego, z lejącą się wodą (zwiedzający mieli specjalnie wypożyczać kalosze przed wejściem tam). Kiedy nie powstało nic takiego ludzie poczuli się zawiedzeni. Tutaj należy jednak zadać pytanie, na ile możliwe jest odtworzenie tego, co czuł ktoś inny w pewnej określonej sytuacji, w konkretnych warunkach. Odpowiedź wydaje się aż nadto oczywista. Tym bardziej należą się tutaj gratulacje Autorce, że zdecydowała się na ukazanie choćby cząstki tego wszystkiego poprzez relacje. A stanowią one miejscami faktycznie znaczącą część książki. Nadają pracy szczególnego wymiaru. To już nie jest jedynie sam opis badacza, to nie są tylko analizy. To są także emocje. Od strachu, przez radość i żal, po kompletny brak wiary w to, że cokolwiek może się zmienić. Fragmentami czyta się to naprawdę ciężko. Nie dlatego, żeby było to napisane w jakiś niezrozumiały sposób. Sama próba przyswojenia tych doświadczeń sprawia, że człowiek musi nad pewnymi rzeczami zatrzymać się. Pomyśleć. I to jest właśnie ten niezwykle ludzki wymiar książki M. Cobel-Tokarskiej.
Konstrukcja pracy jest dość prosta. Po obszernym wstępie dotyczącym źródeł, metodologii i pytań badawczych, Autorka prezentuje typologię kryjówek. Ten pierwszy rozdział jest zdecydowanie najbardziej odtwórczy, a jednak mimo wszystko dostarcza imponującej ilości materiału do przemyśleń. Przede wszystkim ukazuje, jak różne były doświadczenia ukrywających się. Mamy kryjówki samotne i zbiorowe. W mieście, na wsi i w lesie. Takie, gdzie ktoś Żydom pomagał, i takie, gdzie musieli radzić sobie sami. Kolejne rozdziały to już autorska analiza samej M. Cobel-Tokarskiej. Tutaj czytelnikowi musi zaimponować niezwykła rozległość nauk, po jakie sięga Autorka. Od socjologii, przez psychologię architektury i psychologię społeczną, na samej historii kończąc. Sprawia to, że grono osób, jakie mogą znaleźć tutaj coś dla siebie, znacząco się powiększa, co z kolei może wpłynąć pozytywnie na popularyzację zagadnienia (o czym M. Cobel-Tokarska wspomina w zakończeniu). Co warte jeszcze podkreślenia, Autorka nie stara się stawiać zdecydowanych ocen. Nie chce udzielać ostatecznych odpowiedzi. Woli za to wsłuchać się w głosy [świadków – SP], podjąć próbę, artykułować intuicję, stawiać pytania i hipotezy.
Jednym z istotniejszych wątków, jakie przewijają się w pracy jest bez wątpienia kwestia wykluczenia Żydów, marginalizacji ich historii, doświadczeń. Tak wówczas, jak i dzisiaj. Wpisuje się to w szersze zjawisko, które można by nazwać „odzyskiwaniem historii„. Znakomicie widać to na przykładzie wydanej w ubiegłym roku przez ”Krytykę Polityczną” książki Elżbiety Janickiej Festung Warschau. Tam Autorka pokazuje XX-wieczną historię Warszawy. Warszawy polskiej i żydowskiej. Istnieją one obok siebie, wręcz w tych samych budynkach, na tych samych ulicach. A mimo to są opowiadane osobno. Nie ma dla nich wspólnego punktu zaczepienia. Jest to swego rodzaju opowieść o pamięci zbiorowej, która jest opowieścią wytwarzającą zbiorową tożsamość. Jak zaznacza E. Janicka na Warszawę można spojrzeć na nowo. Wymaga to jednakrewolucji opowieści, która byłaby zarazem rewolucją tożsamości i większościowych wyobrażeń. Może właśnie tutaj tkwi nadzieja dla tematu poruszanego przez M. Cobel-Tokarską? Nie da się jednak ukryć, że musi to być proces długotrwały.
Autorka nie ogranicza się do poruszania zagadnienia wyłącznie od strony Żydów. Pokazuje także optykę Polaków, tak tych pomagających, jak biernych i wręcz wrogich, oraz Niemców (raport Katzmanna). Te fragmenty stanowią idealną ilustrację do „efektu Lucyfera” Philipa Zimbardo. Skąd brały się tak różne postawy u Polaków? W ogólnym ujęciu trudno spierać się z opinią M. Cobel-Tokarskiej na ten temat, jednak jeden z argumentów zmusza do polemiki. Powołując się na Jana T. Grossa Autorka pisze o różnicy w postrzeganiu konspiracji i pomocy Żydom. Czy faktycznie pomaganie Żydom nie budziło szacunku, co w konsekwencji powodowało, że niewiele osób to robiło? Jest to chyba delikatne uproszczenie tematu. Pomoc Żydom wymagała chociażby pewnych nakładów finansowych. Ludzie nie mając za co kupić węgla na zimę ledwo byli w stanie zadbać o siebie. A co dopiero o kogoś innego. Sami konspiratorzy – odbierani wedle słów M. Cobel-Tokarskiej pozytywnie m.in. za swoją fantazję i polot – nie raz nie dwa kryli swoją działalność przed rodziną i najbliższymi, bojąc się o ich bezpieczeństwo. Przywoływane kawały i chwalenie się konspiracją też trudno uznać za normę. Ideałem było ukrywanie tego co się robi. Tak samo z pomaganiem Żydom. Po co o tym mówić?
Tak czy inaczej książkę Marty Cobel-Tokarskiej wypada najzwyczajniej w świecie polecić. Już chociażby z tego względu, że w temacie wydawałoby się tak dobrze opisanym jak Holocaust, udało się Autorce odnaleźć nowe pole badawcze. A komu polecić? Przede wszystkim tym zajmującym się tematyką Holocaustu czy ogólnie historią Żydów. Ale także każdemu, kto chciałby zobaczyć historię trochę inną od tej, jaką znamy.
Plus minus:
Na plus:
+ spojrzenie na tematykę Holocaustu dotąd mało obecne w literaturze
+ interdyscyplinarność
+ wykorzystanie dużej liczby relacji świadków
Na minus:
- momentami trudny język wymagający od czytelnika nawet parokrotnego czytania wybranych fragmentów
Tytuł: Bezludna wyspa – nora – grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce
Autor: Marta Cobel-Tokarska
Wydanie: 2012
Wydawca: Instytut Pamięci Narodowej
ISBN: 9788376293547
Stron: 328
Oprawa: twarda
Cena: 21-41 zł
Ocena recenzenta: 8/10
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.
Czytałem omawianą książkę. Wrażenia? Otóż następujące: Czasami miałem wrażenie, że sama autorka nie rozumie co pisze, bo język jakiego używa, jest tak „mądry”, że nie można go w żaden sposób przetransformować „na nasz”. Przypuszczam, że autorka uległa złudzie, że im „mądrzej” będzie pisać tym bardziej mądra będzie się wydawać i za takową uchodzić. Efekt jest raczej żałosny i przeciwny do zamierzonego. Ale... chcąc być obiektywnym. Niektóre wnioski do jakich autorka dochodzi są dość ciekawe i oryginalne. Tematyka też ciekawa, choć przyznać trzeba, że niszowa (nie znaczy nie warta podjęcia). Choć literatura, przez jaką przebrnęła autorka jest imponująca, to w samej książce tak naprawdę powtarza się relacja nie więcej niż pięciu osób (ich pamiętników). Rezygnacja z „oral history” (tak jakby nie było na to polskiego odpowiednika) to duży błąd. Zastanawiam się nawet co było tego powodem? Lenistwo czy też trudności interpersonalne autorki w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. No i teraz bomba; choć niby książka o kryjówkach to im bliżej końca to temat stopniowo przekształca się w znany z książek Grossa. Przygotuj się więc polski Czytelniku na serię oskarżeń pod swoim adresem: a że to Twoją babcię, dziadka, ojca, matkę tak naprawdę los Żydów guzik obchodził. Ba, byli wielce zadowoleni, bo właśnie mogli udać się na szabry. Niektórzy to nawet ratowali Żydów, ale to były „męty” jak to autorka podkreśla dwukrotnie, którzy nie wiadomo za co dostali ten medal Sprawiedliwych. Osobiście, im bliżej końca książki, tym większy niesmak czułem do siebie, że po nią sięgnąłem. I pomyśleć, że w tym czasie mogłem poczytać ” Mistrza i Małgorzatę”. IPN powinien zastosować jakąś cenzurę. Mówię poważnie.