Desant kanałowy na plac Bankowy - 30/31.08.1944 r. - zarys problemu i analiza źródeł


„No i stu kilkunastu chłopców, można powiedzieć ochotników zebrałem z naszej „Czaty 49„ przede wszystkim, ale szli też z „Miotły„ i od „Zośki„ i Kompania Warszawska szła, którzy właśnie byli na urlopie i znaleźli się w ”Czacie 49”, u nas. Także wszyscy zaufani żołnierze, na których można było polegać i byli bardzo dobrze uzbrojeni” - gen. Zbigniew Ścibor-Rylski ”Motyl”, uczestnik desantu.

Wstęp, czyli o co tak naprawdę chodzi?

Dzieje Powstania Warszawskiego obfitują w wiele wydarzeń, które dzisiaj dla wielu osób są absolutnie nie do wyobrażenia, budząc podziw i uznanie dla bohaterów tamtych dni. Już sam fakt trwania przeciwko Niemcom, którzy przeważali pod każdym względem, przez 63 dni, robi wrażenie. A dodajmy do tego hasła takie jak: Gęsiówka, Twierdza Zmartwychwstanek, park Dreszera, pałac Szustra, Blaszanka, PASTa, PWPW... Każde z nich to osobny epizod, godny długiej opowieści. I spora ich część albo już ma ugruntowaną pozycję w historiografii i tradycji Powstania, albo powoli zaczyna ją zyskiwać. Niestety podobny proces nie jest udziałem akcji, która dla większości ludzi jest czymś nie do zrozumienia, nie do wyjaśnienia. Mowa o desancie kanałowym, którego w nocy z 30/31 sierpnia dokonał batalion „Czata 49„, wraz z żołnierzami detaszowanej do niego, po walkach na Stawkach, ”Miotły”.

Sama operacja była częścią większego planu, mającego na celu wybicie korytarza z kotła staromiejskiego do Śródmieścia na tak długo, aby można było wyprowadzić oddziały powstańcze. Batalion majora cc. Tadeusza Runge „Witolda”[1], miał poprzez zajęcie placu Bankowego (wówczas plac Starzyńskiego), zabezpieczyć uderzenie głównych sił przez ogród Saski[2]. Niestety jak pokazała historia, ani wysiłek „Czaty”, ani działania pozostałych oddziałów, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Zawiodły łączność, planowanie, rozpoznanie i co rzadkie w Powstaniu, także wykonawcy. Żołnierze po miesiącu walk, blisko trzech tygodniach koszmaru Starego Miasta, byli u kresu sił: fizycznych i psychicznych. Mimo to podjęli wysiłek. Nieskutecznie.

Dzisiaj cała akcja przebicia, z desantem włącznie, znajdują się w cieniu równie spektakularnego przejścia części kolumny mjra Jana Kajusa Andrzejewskiego „Jana„, przez Ogród Saski, między niemieckimi stanowiskami, do Śródmieścia. W zasadzie ciężko się dziwić. Na temat przejścia ”górą” mamy kilkanaście rozbudowanych relacji[3], o desancie ledwie kilka. A jakby tego było mało, różnią się one dość znacznie co do szczegółów. Pytań, na które jak dotąd nikt nie udzielił odpowiedzi, jest sporo:

- godzina wejścia do kanału na placu Krasińskich;
- godzina dojścia na plac Bankowy;
- czas trwania przemarszu;
- trasa, jaką desant pokonał na plac, jak i w drodze powrotnej;
- liczebność kolumny;
- kolejność oddziałów w kolumnie;
- kto sprawował dowództwo;
- liczebność oddziału, który zdołał wyjść na powierzchnię;
- nazwiska żołnierzy, którzy zdołali wyjść na plac Bankowy;
- przebieg wydarzeń na powierzchni.

Pytań szczegółowych jest oczywiście znacznie więcej, niemniej bez udzielenia odpowiedzi na powyższe, pozostałe będą dla nas nieosiągalne.

Autor niniejszego tekstu na wstępie chciałby zaznaczyć kilka podstawowych kwestii. Przede wszystkim, nie rości on sobie w żadnym stopniu prawa do wydania autorytawnego wyroku w sprawie przebiegu wydarzeń. Różnice w relacjach, nieścisłości i zwyczajne luki w wiedzy, zarówno tej ogólnej jak i samego autora, zmuszają wręcz do sprowadzenia całości w ramy zaprezentowania najważniejszych źródeł i próby wyłuskania z nich tych informacji, które wytrzymują konfrontację z innymi opisami. Tak więc tekst ów, traktować należy jedynie jako prezentację najważniejszych elementów zagadnienia. Niemniej, nie da się uniknąć tutaj ocen czysto subiektywnych, zwłaszcza że niektóre fragmenty wymagały zestawienia ze źródłami nie związanymi bezpośrednio z desantem. Dlatego też autor będzie starał się mimo wszystko, przedstawiać w tekście taki obraz wydarzeń, jaki sam uznaje za najbardziej prawdopodobny. Do swobodnego poruszania się w temacie zabrakło dwóch źródeł. Pierwszym jest artykuł p. Wacława Gluth-Nowowiejskiego, który w latach 50. ukazał się w piśmie Za i Przeciw. Drugim natomiast, dokładny plan warszawskiej kanalizacji. Część relacji ze względu na opisy kanałów, powinna zostać porównana z odpowiednią dokumentacją. Za brak tych źródeł, i wynikłe stąd niejasności w tekście, autor najmocniej przeprasza.

Przemarsz kanałem na plac Bankowy

Kwestią, od której należałoby zacząć cały wywód, jest godzina wejścia do kanału. Jednak już tutaj natykamy się na kilka, mniej lub bardziej prawdopodobnych, wersji. Najwcześniej moment ten sytuuje por. Zygmunt Jędrzejewski „Jędras”[4]:

„Zebraliśmy się o godzinie 19.30. Staliśmy na podstawie wyjściowej w okolicy włazu do kanału na pl. Krasińskich w bramie domy przy Długiej. O godzinie 20 rozpoczęliśmy wchodzenie do kanału. Nie szło to łatwo. Żołnierze, obładowani bronią, amunicją i granatami, potrzebowali trochę czasu, by wejść do włazu, znaleźć pod stopami drabinkę i zorientować się, jak biegły jej szczeble. Trudości miały zwłaszcza obsady lkm-ów obciążone tą długą bronią i skrzynkami amunicyjnymi, gdyż sprzęt ten wymagał podawania przez światło włazu. Po wejściu obsad lkm-ów wchodzenie odbywało się już coraz sprawniej, gdyż obserwowanie wchodzących wskazywało na właściwy sposób postępowania następnych”[5].

Dalej czytamy:

„Samo wejście do kanału zabrało ponad trzy kwadranse”[6].

Na chwilę obecną, wersja ta wydaje się być najbliższą prawdy, ale o tym za moment. Godziną najczęściej pojawiającą się w opracowaniach, jest 22. Taką podają: Leszek Niżyński[7], Piotr Stachiewicz[8] i Adam Borkiewicz[9] (niestety nie tłumaczą, czy była to godzina samego zejścia przez właz na pl. Krasińskich, czy też wtedy kolumna ruszyła już wyznaczoną drogą, a jest to kwestia szalenie istotna). I tutaj dochodzimy do kwestii trasy, jaką miał pokonać desant. Jednak zanim zaczniemy omawiać ten fragment, warto wspomnieć o jeszcze jednym. Otóż na odprawie, która miała miejsce w sztabie płka „Wachnowskiego” w dniu 29.08[10], powiedziane zostało, iż przebicie ma się zacząć około 23:00. Wśród pozostałych ustaleń, które przekazali szef sztabu Grupy „Północ„ ppłk Jan Lamers „Florian„ i oficer operacyjny mjr Tadeusz Perdzyński ”Tomir”, znalazły się:

- plac Bankowy miał być wolny od nieprzyjaciela, który swoje stanowiska miał w szpitalu Maltańskim i Ogrodzie Saskim;
- dostępne były trzy włazy (jak się później okaże, miało to znaczenie kluczowe);
- desant powinien uderzyć już o 23, tak aby zdążyć zabezpieczyć teren przed reakcją Niemców[11].

Kwestia dokładności rozpoznania budziła wątpliwości już na samym spotkaniu, o czym wspomina gen. Ścibor-Rylski[12]:

„Wywiad Wachnowskiego stwierdził, że bardzo mało Niemców tam jest na Placu Bankowym. Doskonale pamiętam słowa majora Witolda »Ja poprowadzę, kiedy sam poślę swój zwiad, który stwierdzi jakie tam są warunki wyjścia«. Wachnowski wtedy troszkę się oburzył, mówi »Jak to! Rozpoznanie mieli!«. Ja powiedziałem »W takim razie, panie pułkowniku, to ja pójdę, poprowadzę ten desant«”[13].

Jak podaje Bartosz Nowożycki[14], z tego powodu miało dojść nawet do małej kłótni między „Wachnowskim„ a „Witoldem„. Ale i po wojnie uczestnicy przebicia byli wyraźnie sceptyczni co do wyników ustaleń ppłka ”Lamersa” i jego ludzi:

„Tak, rozpoznanie mogło być tylko powierzchnowne, a więc praktycznie- żadne. Skuteczne mogło być tylko w walce i to sprowokowanej, w dzień lub w nocy, a raczej w nocy. Na to nie było już jednak czasu. Bo oddziały je przeprowadzające czekałaby zagłada. Co gorsza, nastąpiłaby dekonspiracja zamiarów. Jedyne, co pozostało, to zaskoczenie, a więc mówiąc językiem prostego żołnierza, uderzenie nocą na wariata (czołowe) wraz ze świetnie przemyślanym desantem kanałowym na placu Bankowym. Gdybyż chociaż tak było. A było gorzej”[15].

Jak widać, rozpoznanie było w poważnym stopniu niewystarczające. Wydarzenia z placu Bankowego potwierdzą to dobitnie.

Wracając do kwestii trasy. Ma ona niebagatelne znaczenie przy ustaleniu godziny wejścia desantu do kanałów. Jak już bowiem zauważyliśmy, początkowo uderzenie miało zacząć się o 23. Z czasem przesunięto je na godz. 0:30 dn. 31.08, po czym na 1:00. Co ważne, mjr „Witold” miał być jedynym oficerem, który faktycznie przesunął uderzenie swojego oddziału na tę godzinę. Pozostałe ruszyły znacznie później.[16] Tutaj dochodzimy do problemu czasu, jaki został dany „C49„ na przejście. Otóż wg informacji, które podaje ”Jędras”[17], przejście obliczono na trzy godziny. Według jego obliczeń, faktycznie zajęło cztery. Wersje trasy są dwie. Pierwsza, autorstwa Leszka Niżyńskiego: plac Krasińskich – Miodowa - Krakowskie Przedmieście – Królewska – Wierzbowa – Senatorska - plac Bankowy. Jest to odcinek o długości mniej więcej 2,1 km. Z kolei Zygmunt Jędrzejewski podaje trasę blisko dwukrotnie dłuższą: plac Krasińskich - Miodowa- Krakowskie Przedmieście – Królewska – Marszałkowska – Graniczna – Żabia - plac Bankowy. Tutaj mamy do czynienia z blisko 2,8 km[18]. I rodzi się dość poważny problem. Nie posiadamy bowiem w zasadzie żadnych podstaw do tego, aby na podstawie dostępnych źródeł dt. desantu, móc odrzucić jedną wersję kosztem drugiej. Dlatego też, warto pochylić się nad wspomnieniami gen. Komorowskiego:

„Przejście jednym z ciasnych kanałów ze Starego Miasta do Śródmieścia trwało dziewięć godzin, mimo że odległość w linii prostej wynosiła mniej więcej 1,5 km.
(...)
Przewodnik szeptem oznajmił, że mamy przed sobą jeszcze około pięciuset metrów, to znaczy mniej niż trzecią część drogi- niecałe dwie godziny marszu. Pięć metrów na minutę to przeciętna szybkość, z jaką mogliśmy się poruszać„[19].

Blisko półtora kilometra w dziewięć godzin, 500 m w dwie godziny. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na dokładność, z jaką opisał przejście do Śródmieścia „Bór„, niemniej jak widać, poruszanie się kanałami było wyjątkowo czasochłonne. Ciekawe, i dość kłopotliwe, jest porównanie tego z fragmentem wspomnień Felicjana Majorkiewicza ”Irona”:

„Przed godziną 1.00 dnia 26 sierpnia wszedłem, a ściślej mówiąc ześlizgnąłem się po śliskich stalowych klamrach w dół, w ciemną, chłodną i dość głęboką czeluść kanału. (...) Godzina 1.30 - błysnęło światełko i zaraz rozpoczęliśmy masz. Mieliśmy mocno podkasane nogawki i małe zawiniątka zawieszone na piersiach lub plecach. Trasa nasza prowadziła dużym kanałem pod Miodową, obok placu Zamkowego, następnie mniejszym i owalnym - pod Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem. (...) Marsz odbywa się w żółwim tempie. Odpoczynki dziesięciominutowe po każdej godzinie wykorzystujemy oczywiście w pozycji stojącej. (...) Godzina 4.30 - maszerując dalej spostrzegłem już z daleka niebieskie światło. Był to sygnał latarki zawieszonej na wysokości włazu wyjściowego. Szybkość naszego marszu wynosiła wówczas ponad 5 metrów na minutę”[20].

Obaj autorzy szli w tej samej kolumnie (dokładnie liczyła ona 53 osoby), a tymczasem mamy sześć godzin różnicy w marszu! Można zrozumieć godzinę, dwie... ale sześć? Dodatkowo ten kanał. Pod Miodową do Krakowskiego Przedmieścia szeroki i wysoki, pod Krakowskim Przedmieściem obniża się. U Stanisława Komornickiego [Na barykadach Warszawy, Warszawa 1968] jest umieszczona prowizoryczna mapka, z zaznaczoną trasą od placu Krasińskich do Wareckiej. I istotnie, podzielono ją (trasę), na odcinki do Krakowskiego Przedmieścia i pod nim. Pierwszy o wysokości 2 m, drugi 1,10 m. Tyle, że to cały czas była to jedna z głównych tras kanałowych. Wysokość 1,10 m miały trasy boczne. Problem ten pokazuje, jak istotne jest dotarcie do dokładnych opisów kanałów w tym rejonie Warszawy. Teraz zobaczmy jeszcze, jak wyglądało poruszanie się kolumny:

„W miarę wchodzenia następnych posuwaliśmy się za przewodnikiem, trzymając linę w miejscu węzła. Na każde przekazane nam od tyłu targnięcie liny posuwaliśmy się dwa metry do przodu, żeby zrobić miejsce następnym. Gdy uzbieraliśmy komplet na jedną linę i jednego przewodnika (około 50 ludzi), zaczęliśmy nasz marsz. W gęstej mazi prawie po kolana szło to nam bardzo ciężko.(...) Marsz był bardzo uciążliwy, mimo że początkowo kanał był wysoki i nie wymagał pochylania się.(...) Z trudem brnęliśmy w gęstych, ale szczęśliwie płytszych, bo do kolan, ściekach. Po paru minutach usłyszałem przed sobą jakieś dziwne odgłosy. W świetle latarki zobaczyłem, jak młody amunicyjny od „Torpedy” co chwilę potykał się pod ciężarem dwóch pojemników amunicji, które dźwigał w tej niewygodnej pozycji. Od czasu do czasu uderzał nimi o obudowę kanału. Czułem, że albo nie dojdzie, albo nie doniesie tej amunicji. Odebrałem mu więc jedną skrzynkę i maszerowaliśmy dalej. Dopiero teraz zrozumiałem co to za ciężar. Należało iść pochylonym z pojemnikiem, którego nie wolno było opuścić na długość wyprostowanej ręki, bo znalazłby się on w szlamie. Rękę musiałem więc trzymać zgiętą, tak by pojemnik nie dotykał ohydnej mazi. Mimo większych sił i na pewno lepszej kondycji od małego amunicyjnego z trudem dźwigałem ten jeden pojemnik”[21].

Przy takim obciążeniu, konieczności uważania na broń, trudnej trasie kanałowej i zmęczeniu, trudno uwierzyć, aby oddział był w stanie przejść te 3 km w przeciągu tych 3-3,5 godziny. Zobaczmy, co pisze o tym Podlewski:

„Kolumna złożona sponad 100 ludzi rusza powoli. Na początku i na końcu miga światełko. Od kolektora pod Ogrodem Saskim wchodzą do bocznego kanału o wysokości około 80 centymetrów. Teraz mogą posuwać się tylko na kolanach. Wiele trzeba wykazać zręczności i wysiłku, aby uchronić broń od zanieczyszczenia błotem. Nogi raz po raz ślizgają się w ciemnościach, ktoś klnie siarczyście, przewracając się w maź kanałową. Co chwila kolumna zatrzymuje się. Chłopcy opierają się o wilgotne i oślizłe ściany i znów ruszają dalej. Marsz w głębokim pochyleniu trwa bardzo długo. Ból przenika całe ciało. Staje się nie do wytrzymania. W pewnym miejscu kolumna stoi zbyt długo. Z ust do ust rozchodzi się wieść, że czoło kolumny dotarło do włazu na placu Bankowym, nazywanym teraz placem Stefana Starzyńskiego. Głęboka cisza zalega kanał. Kolumna ścieśnia się. Czas wlecze się jak smoła. - Właz jest zamknięty! - idzie wieść od czoła kolumny”[22].

Przy powoływaniu się na Podlewskiego należy uważać, gdyż autor nie miał możliwości odpowiedniej konfrontacji relacji, które udało mu się zdobyć, niemniej ogólny obraz ciężko podważyć. Trasa była ciężka, a pochód powolny. Niestety kolektor pod Ogrodem Saskim może oznaczać zarówno trasę pod Graniczną, jak i pod Wierzbową. Pewną wskazówką jest tutaj moment, w którym kolumna miała odkryć, że doszła do celu. U Podlewskiego poruszali się cały czas na klęczkach. Tymczasem kompletnie inną informację podaje Jędrzejewski:

„Po przeszło godzinie marszu w tej pozycji, morderczej dla ciała, doszliśmy do śluzy kanałowej w okolicach skrzyżowania Królewskiej z Marszałkowską. Tu musieliśmy przeleźć przez śliską przegrodę pomiędzy kanałami, co też było nie lada sztuką przy naszym obciążeniu i zmęczeniu. Dopiero pod ul. Graniczną nieco się wyprostowaliśmy”[23].

Tutaj pojawia się Graniczna. Jest także inne podejście pod sam plac. U Podlewskiego na kolanach, i Jędrzejewskiego można było się wyprostować Z tym, że jeśli „Jędras„ dobrze zapamiętał trasę ku placowi Bankowemu, musiałoby to oznaczać tempo prawie 1 km na godzinę, czyli czterokrotnie szybciej, niż opisuje to u siebie „Bór„. Owszem, w przypadku desantu mamy do czynienia z jednym z najlepszych oddziałów powstańczych, którego żołnierze nie jedno przeszli, ale żeby taka różnica? Gdyby szli pod Wierzbową i Senatorską, tempo powinno wynosić około 500 m na godzinę, zaledwie dwukrotnie szybciej od kolumny „Bora„. Logika nakazywałaby wybrać wersję krótszą, jednak wspomnienia „Jędrasa” są wyjątkowo dokładne, co daje podstawy aby mu wierzyć. Wybór trudny. To jednak nie koniec problemów z samą trasą do placu. Niezwykle istotne wiadomości przekazała nam Anna Wyganowska-Eriksson ”Ewa”, na początku Powstania żołnierz ”Czaty”:

„Po dłuższej chwili dochodzi uszu zbliżający się szum wody. Jakaś grupa ludzi idzie w naszym kierunku, i to dość szybko. Wraca „Heniek”, ustawia mnie z zapaloną świeczką pod studzienką, sam z drugiej strony zagradza przejście. Okazuje się, że to „Gutek” prowadzi oddział, który będzie tędy wychodził. Migają idący pospiesznie żołnierze. To oddział „Czaty” por. „Piotra”, na czele idzie ppor. „Cedro”. Oświetlam klamry studzienki, moja świeczka stanowi jedyny drogowskaz do wyjścia. Przemarsz oddziału odbywa się cicho, bez słowa. Są świetnie uzbrojeni, dźwigają nawet kilka erkaemów i pasy amunicji poprzewieszane na szyi. Są i dziewczęta z torbami, zapewne sanitariuszki. Zazdroszczę im, że będą się przebijać górą, a ja tutaj jak ofiara z rannymi w kanale. Przeszli, było ich około czterdziestu. „Gutek” wraca na Starówkę. Chwilę nasłuchujemy. Nie upłynęło dziesięć minut, kiedy ciszę nocną rozdarł terkot karabinów maszynowych. Początkowo pojedyncze serie wzrastają na sile. Prują niemiłosiernie. Niemcy musieli ich zauważyć. Szczekot broni maszynowej przerywają wybuchy granatów. Niedobrze. Nie czekamy dłużej. Idziemy pozostawiając za sobą otwartą studzienkę i odgłos walki na placu Bankowym”[24].

Jest to jedyna znana relacja nt. przemarszu desantu kanałem, spisana przez kogoś spoza oddziału. Spotkanie miało miejsce około 100 m od gmachu Ministerstwa Skarbu na placu Bankowym. Niestety nie wiemy, w którę dokładnie stronę kolumna się przemieszczała. Można jednak przypuszczać, że szła od Granicznej i Żabiej, inaczej ciężko byłoby im się spotkać w ogóle. Gdyby szli bowiem od Senatorskiej, mogliby mieć problem ze spotkaniem. Związane jest to z usytuowaniem włazu, przez który wyszli. Znajdował się on niedaleko fontanny[25] i figury św. Jana Nepomucena[26]. Nie był to jednak, co już wiemy, jedyny właz, który miał być dostępny. Drugi znajdował się niedaleko ul. Tłomackie. Usytuowanie trzeciego nie jest pewne. Wiadomo jedynie, że poza tym jednym, pozostałych nie udało się otworzyć. Najprawdopodobniej ustawione były na nich niemieckie pojazdy. I teraz wracamy do wspomnień „Ewy„. Kiedy żołnierze zorientowali się, że pozostałe włazy są zamknięte, zaczęto się zastanawiać, co robić dalej, czy wychodzić jednym, czy odwołać akcję. Więc można wysnuć jeszcze hipotezę, choć oparta jest ona na kruchych podstawach, że kolumna którą „Ewa„ widziała, sprawdzała jedynie pozostałe włazy. Sugerowała by to liczebność tego oddziału. Cała kolumna liczyła około 100 ludzi (choć tym zajmiemy się jeszcze w dalszej części). W żadnym razie tych 40 żołnierzy nie mogło stanowić całości. Są jednak elementy, które przeczą takiej tezie. Ustawienie i uzbrojenie. W kanale było ciasno. Więc jeśli istotnie ktoś poszedł sprawdzić włazy, niemożliwym się wydaje, aby ppor. Jan Byczkowski „Cedro”, który miał jako pierwszy wyjść na plac, szedł tutaj z przodu, a potem przepychał się po dojściu do grupy na Senatorskiej. Tak samo broń. Nie wysyła się grupy dla sprawdzenia włazów, dając im kilka rkmów. Według relacji cały desant miał mieć trzy rkmy ”Torpedy”[27]. Nawet jeśli „Cedro„ dostałby jakieś przy założeniu, że po otworzeniu innego włazu wychodzi na powierzchnię, to nie wszystkie. Pozostałe grupy także musiały mieć odpowiednią siłę ognia. Dlatego też autor skłania się ku twierdzeniu, że „Ewa„ widziała kolumnę desantową idącą od strony Żabiej i Granicznej, co wskazywałoby na dłuższą trasę. Wtedy jednak trzeba by odrzucić wersję podaną przez Podlewskiego. Tak czy inaczej, przemarsz musiał trwać co najmniej trzy godziny, choć ”Jędras” sugeruje nawet i cztery. A i to przy szalenie dużym wysiłku uczestników. Wersja z godziną 22 wydaje się być realna, choć przeczy jej założenie marszu trzygodzinnego, który zaplanowano jeszcze przed wejściem do kanałów. Gdyby szli krótszą trasą, musieliby w przeciągu godziny pokonaćwówczas około 800 m, a więc wolniej niż przy dłuższej trasie i wejściu o 20. A mamy przecież jeszcze jedno wspomnienie o przemarszu:

„Weszliśmy 31 sierpnia do kanału na Długiej, poszliśmy pod Krakowskie Przedmieście, tam burzowcem kawałek i potem kanałem już bardzo niskim, metrowym pod Plac Bankowy, pod Ogrodem Saskim. Całe przejście było bardzo ciche, sprawnie przechodziło i kiedy znaleźliśmy się pod Placem Bankowym, okazało się, że jeden właz otworzyli chłopcy, a na drugim włazie stoi samochód”[28].

Pomijając ewidentny błąd z datą, relacja „Motyla„ prezentuje nam nieco inny obraz przejścia kanałami, niż Podlewski z ”Jędrasem”.

Sam autor z pełną świadomością tego, że stąpa po cienkim lodzie, staje w kwestii wejścia do kanału, po stronie por. Jędrzejewskiego. Tym co przekonuje go, jest przemarsz zaplanowany na trzy godziny. W przypadku trasy, również jest skłonny mu zawierzyć, na podstawie relacji „Ewy„ i dokładności opisu por. Jędrzejewskiego. Jest jednak jeszcze jedna relacja, Jana Romańczyka „Łaty„. Według jego słów, kolumna do kanału zaczęła schodzić około 22 i szła blisko trzy godziny. Wspomina jednak również, że atak miał nastapić o 1 w nocy. Jeśli  wierzyć opisowi p. Stachowiaka, desant pod placem miał znaleźć się co najmniej pół godziny przed czasem. Było to wręcz niezbędne, aby można było zbadać pozostałe włazy i ustalić dalsze kroki. Więc o 22 już musieli być w kanale, nie mogli dopiero schodzić. Jeśli więc wierzyć w te trzy godziny marszu, oraz zejście trwające 45 minut, to najpóźniej ustawianie w kanale mogło się rozpocząć o 20:30. A więc ledwie pół godziny po tym, co umieścił w swoich wspomnieniach... ”Jędras”!

Pod placem kolumna miała znaleźć się około północy. Tego większości autorów zgodnie się trzyma. Zobaczmy jednak, co pisze o tym prof. Bartoszewski:

„Część żołnierzy z tego oddziału wydostała się przed północą z włazu - zaskoczenie jednak nie udało się”[29].

Jest to jeden z niewielu momentów tej historii, w której z całą stanowczością można odmówić słuszności jakiemuś twierdzeniu. Zwłaszcza, że dysponujemy dokładną relacją przeczącą takiej wersji:

„- kilka minut po pierwszej zadziałała „Czata” na placu Bankowym, (...) Około 23:30 ruszamy półkolem ku wielkiemu zwałowisku. Gęsiego. Ktoś źle stąpnął i ładuje się w gorący żar. Pociąga za sobą Leonidasa, który jednak wygramola się z tego. Tamtego, bardziej poparzonego, jakoś wycofano. Na szczycie zwałowiska jesteśmy w jakieś czterdziestu ludzi. Ciasno. Leżymy dotykając się ramionami. Po mojej stronie Leonidas, po lewej Pan Kapitan, rozglądając się to w prawo to w lewo i zerkający co chwila na zegarek. Dalej porucznik Domański. Absolutna cisza. I z prawa i z lewa, i na wprost. Co jest z „Radosławem„ i z „Sosną”? Pierwsza z minutami. (...) Zasadnicze uderzenia z wylotu Daniłowiczowskiej i Długiej nie nastąpiły. Należy przypuszczać, że w tym samym czasie walczyła na placu Bankowym „Czata”, ale ogłuszeni naszą walką, tamtej nie mogliśmy słyszeć”[30].

Mamy więc godzinę 23:30, kiedy to oddział „Borsuka„ przemieszczał się na stanowiska wyjściowe. Dalej następuje opis wydarzeń między 23:30 a 1:00. Nie ma żadnej wzmianki nt. wydarzeń na niedalekim placu Bankowym. Sam „Borsuk„ znajdował się niedaleko gmachu Banku Polskiego, do terenu działań „C49„ było około 300-400 m. Niemożliwe jest, aby w zupełnej ciszy nie usłyszano terkotu karabinów maszynowych (które słyszała przecież w kanałach ”Ewa”!), wybuchów granatów, i nie zobaczono rakiet świetlnych, które Niemcy wystrzelili dla oświetlenia placu. Co innego, kiedy już ”Borsuk” ruszył po 1:00 do walki. Tak więc godzinę 1:00 dnia 31 sierpnia, można uznać za jeden z niewielu pewnych elementów całej układanki.

Kolejność w kanale i na powierzchni, przebieg wydarzeń aż do wycofania się

Kiedy kolumna doszła do celu, i okazało się, że z trzech włazów wyjść można jedynie tym przy fontannie, zrodził się problem: wyjść czy odwołać akcję:

„Głęboka cisza zalega kanał. Kolumna ścieśnia się. Czas wlecze się jak smoła.- Właz jest zamknięty!- idzie wieść od czoła kolumny. Ktoś powiada: - Za pół godziny oddziały szturmowe ze Starówki powinny ruszyć do natarcia. Chłopcy przy włazie słyszą wyraźnie rozmowy w języku niemieckim na placu Bankowym i zgrzyt podkutych buciorów żołnierskich po rozbitym szkle. Aby zorientować się w terenie kapitan Piotr wchodzi po klamrach, ramieniem odpycha ciężką pokrywę włazu, wychyla głowę na powierzchnię.
Wokół placu widzi rozpięte jasne namioty. Właz znajduje się w środku namiotów, nieomal na wprost ulicy Elektoralnej. Grupy żołnierzy kręcą się tu i tam, ćmią fajki i pal papierosy.
Kapitan Piotr schodzi znów do kanału. Co robić wobec takiej sytuacji? Wszyscy są zaskoczeni. Wśród dowódców znajdujących się w bocznym kanale w przedziwny sposób odbywa się narada. Wymiana zdań jest podawana z ust do ust wzdłuż całej linii. Ustalają, że wyjdą innym włazem. Porucznik Cedro uparł się, że wyjdzie z tego kanału pierwsze ze swoimi ludźmi, ubezpieczy wyjście i wywoła zamieszanie wśród nieprzyjaciela. Chwilę tę wykorzysta pozostała grupa powstańców i wyjdzie na powierzchnię. Będą wypadali w takiej kolejności, w jakiej stoją w kanale. Zajmą stanowiska przy fontannie. Kapitan Piotr wydaje rozkaz:
- Strzelcy z pistoletami maszynowymi na czoło, strzelcy uzbrojeni w kb do tyłu![31]

Taki przebieg wypadków jest jak najbardziej możliwy. Zwłaszcza, że pokrywa się on z innymi relacjami:

„Wreszcie dotarliśmy pod pl. Bankowy. Czoło kolumny weszło do komory włazu. Ale z tej komory, obszernej i wysokiej na kilka metrów było tylko jedno wyjście. Przewodnicy gorączkowo poszukiwali w rozgałęzieniach kanałowych dwóch innych włazów, które zgodnie z założeniami powinny się tu znajdować. Otworzyliśmy ostrożnie właz i stwierdziliśmy, że na placu biwakowali Niemcy, którzy spali pokotem pod ścianami domów, a zwłaszcza pod gmachem Urzędu Długów Państwa na ulicy Rymarskiej 1. Przekazałem do kpt. „Motyla” wiadomość o sytuacji, którą zastaliśmy. Odpowiedź przyszła po kilku minutach: »Wychodzić jak najciszej, żeby ich zaskoczyć«”[32].

Kolejne fragmenty historii, które możemy uznać za pewnik, to trzy włazy i krótka narada, która miała miejsce przed wyjściem na powierzchnię. Najbardziej na wyjście naciskać miał por. Jan Byczkowski „Cedro”, uważany za jednego z najdzielniejszych oficerów baonu[33]. W końcu został wydany rozkaz. Tutaj także dysponujemy co najmniej dwoma wersjami. Według pierwszej, do przodu miały zostać przekazane same peemy, tymczasem wg drugiej, do przodu mieli przejść strzelcy z peemami. W kanale różnica jest znaczna. Znacznie łatwiej było podać kilka sztuk broni, niż przeciskać się między ludźmi a ścianami. Tak więc tutaj można najprawdopodobniej spokojnie obstawić wersję z samymi peemami. Oddziały zaczęły wychodzić. I teraz trzeba ustalić, w jakiej kolejności miały wejść. Najpierw znany nam już por. Jędrzejewski:

„Mjr „Witold„ ustalił też kolejność marszową w kanale, a tym samym kolejność wychodzenia. Miała być ona następująca: przewodnicy, trzy lkm-y od „Torpedy„, por. „Cedro„ ze swoją drużyną, por. „Marek” z „Jędrasami”, kpt. „Piotr”, oddział „Sosny”. Ja szedłem tuż za grupą ”Torpedy”, a kpt. ”Motyl” z gońcami na końcu”[34].

Zupełnie inną kolejność podaje p. Tadeusz Stachowiak. Według jego relacji, wyglądało to w sposób następujący:

- kpt. „Piotr”[35];
- przewodnik kanałowy;
- pluton por. „Cedry„ (w tym lkmy ”Torpedy”)
- pluton por. „Jędrasa„ (bez drużyny Mariana Kamińskiego ”Pionka”[36], która została na Mławskiej) plus kilku ludzi z kompanii kpt. „Piotra”;
- pluton por. „Torpedy”;
- pluton por. „Szczęsnego”.

I jeszcze wersja, którą podaje Bartosz Nowożycki[37]:

- pluton z kompanii kpt. „Piotra„ pod d-dztwem ppor. ”Dziryta”;
- plutony por. „Cedry„ i pchor. ”Sewera”;
- pluton por. „Jędrasa”;
- pluton por. „Szczęsnego”;
- plutony por. „Głoga„ i ”Małego”;
- pluton por. „Grabowskiego”;
- pluton „Juliusz”.

Ostatnia wersja w stopniu znacznym różni się od pozostałych. Nie tylko kolejnością (przy założeniu, że autorowi chodziło przy tym o odtworzenie tejże), ale i składem. Pluton „Juliusz„ nie wziął bezpośrednio udziału w desancie. Spóźnili się na wejście do kanałów, następnie szukali oddziału, ale nie mogąc go dogonić, postanowili wrócić. Zdążyli jeszcze ponoć dołączyć do grupy „Sosny„ przebijającej się górą. Większość relacji uczestników desantu, a także późniejsze wydarzenia, wydają się jednak potwierdzać, że kolumnę prowadził por. „Cedro„. Przed nim przewodnicy, bądź przewodnik. Wiemy na pewno o jednym, który zresztą wyszedł na plac. Za przewodnikami lkmy od „Torpedy” wraz z oddziałem „Cedry” (1 drużyna pod d-dztwem „Winnickiego” i 2 pod d-dztwem „Romana”). Tutaj zarówno Jędrzejewski jak i Stachowiak są zgodni. Kolejny pewny element, to pluton „Jędrasa”, dowodzony przez „Marka”. Także co do „Torpedy” obaj autorzy są zgodni. Problem pojawia się, kiedy dochodzimy do kwestii ustawienia kpt. „Motyla”, kpt. „Piotra”, por. ”Małego” i por. ”Jędrasa”:

„W szpicy maszeruje kapitan Piotr i harcerz, świetny przewodnik kanałowy, za nimi porucznik Cedro ze swoimi chłopcami, po czym liczna grupa z porucznikiem Szczęsnym (Michał Panasik) oraz podporucznicy: Igor, Janusz (Janusz Głowacki), podchorążowie: Junosza (Edward Sobolewski), Wszebor (Tadeusz Jędrzejewski), Gwiazda (Stefan Stefański), Tchórz (Zbigniew Choszczewski). Na tę ryzykowną akcję idą łączniczki: Sławka (Halina Dzikówna), Jaga (Jadwiga Domańska-Kościółek). Na końcu idzie porucznik Mały, porucznik Torpeda i podporucznik Gałązka”[38].

Tutaj pojawia się podstawowe pytanie: kto szedł na szpicy kolumny? Jak już pisaliśmy, najprawdopodobniejsza jest wersja z por. Byczkowskim. Więc gdzie był por. „Piotr„? Zakładając, że istotnie prowadził „Cedro„, a na końcu szedł „Motyl„, dla por. Zołocińskiego pozostawało miejsce gdzieś w środku. I tutaj znowu wracamy do wspomnień „Jędrasa”. Według teco do podał, „Piotr” miał być tuż za oddziałem „Jędrasów”, nad którymi dowództwo sprawował por. Zbigniew Marczyk „Marek”. Wychodzi więc na to, że szedł w środku, dla zapewnienia ciągłości dowodzenia. Trzech oficerów rozstawionych na całej długości kolumny: „Cedro”-„Piotr”-”Motyl”. Wersja w zasadzie logiczna, ale czy prawdziwa? Pozostaje nam jedynie snuć przypuszczenia. Kolejne problemy, to por. „Jędras” i por. „Mały”. O udziale drugiego w całej akcji nie wiemy praktycznie nic, być może nie brał w ogóle w niej udziału, tylko przeszedł do Śródmieścia wraz z rannymi. Pierwszy natomiast mógł być w dwóch miejscach, albo między „Cedro” a „Piotrem”, bądź za „Piotrem” a przed ”Motylem”. Jak sam pisze, był za grupą ”Torpedy”. Tylko kogo miał na myśli? Te trzy lkmy, idące na początku, czy końcówkę kolumny? Z układu maszerujących, jaki nam sam przedstawia, wynikałoby że prawidłowa jest wersja druga. Jednak kolejny fragment sugeruje coś diamatralnie innego:

„W świetle latarki zobaczyłem, jak młody amunicyjny od „Torpedy” co chwilę potykał się pod ciężarem dwóch pojemników amunicji, które dźwigał w tej niewygodnej pozycji. Od czasu do czasu uderzał nimi o obudowę kanału. Czułem, że albo nie dojdzie, albo nie doniesie tej amunicji. Odebrałem mu więc jedną skrzynkę i maszerowaliśmy dalej. Dopiero teraz zrozumiałem co to za ciężar. Należało iść pochylonym z pojemnikiem, którego nie wolno było opuścić na długość wyprostowanej ręki, bo znalazłby się on w szlamie. Rękę musiałem więc trzymać zgiętą, tak by pojemnik nie dotykał ohydnej mazi. Mimo większych sił i na pewno lepszej kondycji od małego amunicyjnego z trudem dźwigałem ten jeden pojemnik”[39].

Pojawia się młody amunicyjny od „Torpedy„. Te dwie skrzynki sugerują obsługę lkmu... a więc ”Jędras” musiał iść z przodu! Tak więc prawdopodobna kolejność w kanale przedstawiała się następująco:

- przewodnik kanałowy;
- por. „Cedro”;
- pluton por. „Cedro” (w tym obsługa lkmów);
- por. „Jędras”;
- pluton por. „Jędrasa„ i kilku ludzi z kompanii „Piotra„ z por. ”Markiem”;
- kpt. „Piotr”;
- pluton „Torpedy”;
- pluton „Szczęsnego”;
- kpt. „Motyl” z gońcami.

I teraz problem liczebności oddziału. Tutaj rachunki wahają się od 90-150. Te 150 sugeruje sam „Jędras„, jednak wydaje się to niemożliwe, z jednego względu. W desancie nie brał udziału pluton „Juliusz„, oraz oddział telefoniarzy. Pierwsi spóźnili się, i nie mogli odnaleźć oddziału, drugich nie wspuszczono w ogóle do kanału. Gdyby te 150, to był desant bez tych dwóch ”elementów”, całość musiałaby w planach osiągać blisko 200 ludzi. Nie wydaje się, aby dowództwo wyznaczyło aż taką ilość (na warunki powstańcze, mniej więcej jeden batalion) do tego zadania. Poza tym znamy liczebność poszczególnych oddziałów w kanale: 25, 30, 18 i 30. Razem daje nam to mniej więcej 100 ludzi.

Jak już pisaliśmy, po ustaleniu że jednak oddział ma wykonać wyznaczone zadanie, peemy zostały przekazane naprzód. Żołnierze zaczęli wychodzić. Jako pierwszy według relacji (i jest jeden z tych elementów, co do którego nie ma większych wątpliwości) miał wyjść por. Jan Byczkowski „Cedro„ (patrz. zał. I). Zaraz za nim kolejni ludzie z jego oddziału. Drużyna „Winnickiego„ i po niej ”Romana”. Dobrze uzbrojeni. Zajmują pozycje u wylotu Senatorskiej, obsługa kaemu koło figury św. Jana Nepomucena. Część miała ustawić się koło fontanny, inni w ruinach pałacu Błękitnego po drugiej stronie Senatorskiej. Według tego co pisał p. Stachowiak, część żołnierzy, ci którzy zajęli pozycje w pałacu Błękitnym, miała nawet prowadzić rozmowy z Niemcami, myląc ich co do swojej przynależności. Teraz najistotniejsza jest kwestia początku walki. Kto pierwszy oddał strzał? Niestety, dostępne relacje różnią się i tutaj:

„Wydarzenia na pl. Bankowym miały następujący przebieg. Wychodzenie z kanału zostało zakłócone, gdy jeden ze śpiących Niemców wstał- prawdopodobnie „za potrzebą„ - i zaczął iść w kierunku szaletu na placu, mając na swej drodze leżących przy krawężniku powstańców. Gdy dosłownie „wlazł” na leżących, krzyknął, a któryś z powstańców strzelił. Po tym strzale, który obudził Niemców, powstańcy otworzyli ogień i rzucili granaty”[40].

„Chłopcy przeciskają się w kanale. Pierwszy porucznik Cedro wychodzi po klamrach na powierzchnię placu, a za nim podchorążowie: Kawecki i Winnicki (bracia Perzyńscy), Kurier Marek (Marek Gadomski), Kujawiak (Wiesław Knast), tuż za nimi wychodzą inni chłopcy. Wszyscy mają niemieckie hełmy i panterki. Cisza letniego wieczoru. Ciemne granatowe niebo rozedrgane krociami gwiazd. Na placu w lekkich mgłach i mrokach majaczą płachty namiotów, rysują się kształty fontanny, monumentalne kolumny i klasyczny fronton gmachu Ministerstwa Skarbu. Wszystko czyni wrażenie niezrównanej dekoracji scenicznej, na której lada chwila rozegra się tragedia klasyczna. Chłopcy suną jak cienie z pistoletami gotowymi do strzału. Z namiotu rozlega się głos:
- Hans, komm zu mir!
Zamiast odpowiedzi Cedro posyła mu krótką serię. Niemiec zwala się na ziemię. Zewsząd rozlegają się głosy i krzyki. Huczą powstańcze peemy. Zrywa się niesamowicie bezładna strzelanina. Zaskoczenie Niemców jest całkowite„[41].

„Kiedy dosłownie ośmiu wyszło, drużyna wyszła z kanału, weszli na blachę, bo tam ustęp był blachą otoczony i ta blacha już leżała na ziemi, to było już zniszczone przez walki. Żołnierze w nocy nie wiedzieli, jak weszli na blachę hałas się straszny zrobił i Niemcy się zorientowali i zaczęli od razu po nas strzelać z granatników, karabinów maszynowych”[42].

Jak widać choć wszystkie trzy relacje przedstawiają wspólnie motyw przypadkowego rozpoczęcia strzelaniny, to już w szczegółach różnią się. Zwłaszcza jeśli weźmiemy od uwagę relacje p. Jana Romańczyka „Łaty” [dostępne na: http://sppw1944.republika.pl/ ], uczestnika desantu. Według jego słów, jeden z Niemców zainteresowany jakimiś odgłosami w ciemności, zaczął rzucać kolejne pytania. Początkowo „Łata” odpowiadał, w końcu jednak strzelił do niego[43]. Przez moment zaległa na placu cisza. Po chwili Niemcy zorientowali się, że coś jest nie tak, i rozpoczęli ostrzał podejrzanego rejonu. Po zestawieniu zacytowanych relacji, i słów p. Romańczyka, wychodzi na to, że (znowu?) rację miał „Jędras„. Chociaż nie można wykluczyć, że tym co zainteresowało pierwszego Niemca, był właśnie hałas wywołany poruszeniem blachy leżącej na ziemi. Również w sprawie śmierci por. ”Cedro” wspomnienia różnią się. Wersje są trzy. Albo zginął już w trakcie trwania walki, próbując zająć lepszą pozycję[44], już po zajęciu pozycji przy fontannie[45], albo na samym początku, kiedy wspólnie z Niemcem oddali do siebie strzały[46]. Śmiertelne. Ani „Motyl„, ani Piotr Stachiewicz, nie wyjaśniają całego zajścia w sposób satysfakcjonujący. Dlatego pozostaje nam przyjąć na wiarę, że jako bezpośredni świadek wydarzeń na placu, rację miał p. Jan Romańczyk „Łata„. Po śmierci „Cedry„ walka toczyła się dalej. Początkowo chaotyczny ostrzał ze strony niemieckiej, z czasem zaczął przybierać na sile. Wystrzelone zostały rakiety świetlne, mające ułatwić zadanie Niemcom. Część Powstańców zajęła pozycje w fontannie: Marian Ławacz „Marek”, Jan Romańczyk „Łata”, Zbigniew Wojterkowski „Sowa” i Jan Kurpiński ”Gabryś”. Podchorąży Stanisław Sommer ”Makina”[47] miał ostrzeliwać ulicę Elektoralną. Obsady lkmów ostrzał prowadziły najprawdopodobniej z ruin pałacu Błękitnego i spod figury św. Jana Nepomucena. Kolejna ważna kwestia, ilu żołnierzy wyszło? Bardzo prawdopodobne, że oddział na powierzchni liczył około 30 ludzi, mniej realne jest 25[48]. Wyszedł cały pluton „Cedry„ i kilku ludzi od ”Jędrasa”:

„Nadal na górze panowała cisza. A może uda się wyprowadzić wszystkich? „Zbyszek, teraz ty„ - powiedziałem do por. ”Marka”[49] i klepnąłem go po ramieniu”.

„Po drabinie do góry wychodziły „Jędrasy„. Już wyszło trzech, czterech, pięciu i nagle usłyszałem odgłos strzału na górze. Zaraz potem rozpętała się na placu gwałtowna strzelanina. Wyprawiłem dalszych „Jędrasów„, wyszedł szósty, siódmy. Ósmy, po wychyleniu się z otworu włazu, spadł nagle i strącił z drabiny dwóch następnych. „Co jest, ranny?„- spytałem. „Nie, panie poruczniku, ale nie wiem, co się stało”- odpowiedział. Wyprawiłem następnych i znowu po wychyleniu z włazu spadł następny. I jeszcze jeden po nim. Odtrąciłem prących ku drabince i gdy wychyliłem się z włazu, podmuch wybuchu zrzucił mnie na dół. Nim zastanowiliśmy się co robić, do włazu wszedł ciężko ranny od „Cedry” i krzyknął: ” zabity. Wielu zabitych i rannych. Niemcy ostrzeliwują właz”. Po chwili do włazu doczołgał się następny ciężko ranny. Potwierdził, że ”Cedro” został zabity, że kilku innych zginęło i jest wielu rannych”[50].

Do włazu wskoczyli Marek Gadomski „Kurier Marek„ i ”Leon”[51]. Z dalszego przekazu „Jędrasa” wyciągamy kolejne istotne informacje:

„Posłałem do tyłu meldunek o sytuacji. Przyszła odpowiedź: „Jeżeli nie możn dalej wychodzić, należy wycofać się z góry„. Posłałem pchor. „Jurka„ na górę z rozkazem wycofania się. ”Jurek” po wychyleniu się z włazu został ranny, ale rzucił swoje granaty i przekazał polecenie. Zeszło mniej więcej 2/3 wyprawionych na górę. Ostatni zamknął właz. Nagle usłyszałem stukanie kolbą w pokrywę. Czyżby Niemcy chcieli nas obrzucić granatami, a nie mogli otworzyć włazu? Ale stukanie było tak rozpaczliwe, że wbiegłem po drabince i podniosłem właz. Weszło jeszcze trzech, którzy z krzaków przy szalecie osłaniali ogniem swych kolegów i niewiele brakowało, żeby pozostawiono ich na pastwę Niemców. Wszyscy trzej byli ranni, podobnie jak większość wracających z tego piekła na ziemi”[52].

Co nas najbardziej tu interesuje. Wraz z problemami na górze, i brakiem możliwości wyjścia, postanowiono akcję przerwać (walka trwała 40-50 minut). Ostatnim, który pojawił się górze, był pchor. Jerzy Drzewiecki „Jurek”[53]. Zeszło około 20 ludzi. Po zamknięciu włazu skierowało się do niego jeszcze trzech ludzi: „Sowa„, „Marek„ i „Łata„, który wskakując do włazu wpadł na ”Marka” przytrzaskując lufę swojej ”Błyskawicy” oraz kciuk. Wróćmy jednak jeszcze do sytuacji na powierzchni:

„Mroki nocy pryskają. Z różnych stron wystrzelają jasne rakiety i zalewają cały plac martwym, seledynowym światłem, stwarzając niebywałe efekty świetlne. Widno jest jak w dzień. Właz zostaje wykryty przez nieprzyjaciela i na nim teraz skupia się cała siła ognia. Wywiązuje się gwałtowna walka. Przewaga nieprzyjacielska jest ogromna. Zewsząd padają granaty. Na domiar zanieczyszczone w kanałach pistolety maszynowe powstańców odmawiają posłuszeństwa. Jeden z chłopców klnie obrzydliwie i próbuje usunąć zacięcie pistoletu, lecz to mu się nie udaje. Odbezpiecza granat i wali w namiot, podbiega do drgającego jeszcze trupa Niemca, wyrywa mu pistolet z rąk i strzela... serię za serią.
Ranny w rękę Kurier Marek wraca do włazu. Mając w zdrowej ręce Błyskawicę, nie może zejść po klamrach do kanału, kule świszczą mu nad głową, więc zeskakuje na stojących w kanale. Na domiar złego Błyskawica wypala w kanale. Na szczęście nikogo nie rani. Odgłos strzału wielokroć spotęgowany rozchodzi się po kanale. Tuż po nim wchodzi do włazu podchorąży Winnicki, ranny w głowę. Za chwilę do włazu wpada plutonowy Leon, który wystrzelał wszystką amunicję ze swojego Bergmana. Kilku chłopców usadowiło się w szalecie miejskim na placu Bankowym i rzucają granaty. Podchorąży Makina klęczy przy samym włazie i rąbie ze Stena w ulicę Elektoralną. Chłopcy widzą, że są otoczeni, więc wpadają do włazu, zeskakują na łeb na szyję, jedni na drugich. Tamują wszelki ruch w kanale, nikt już nie może wyjść na powierzchnię. W pewnej chwili porucznik Cedro, strzelający pod fontanną, woła:
- Leon, do mnie!
To był już ostatni jego rozkaz... Kanał drga i huczy nieustannie echem wystrzałów. Porucznik Szczęsny wydaje rozkaz:
- Z granatami na wierzch!
Ten jedyny rozkaz, który mógł być wydany w tych okolicznościach, nie może być wykonany. Chłopcy, którzy mają granaty, nie mogą przecisnąć się w ciasnym kanale do przodu, więc z rąk do rąk podają granaty. Ci, którzy teraz są najbliżej włazu i mimo wszystko chcą iść na pomoc towarzyszom, gdy tylko zdołali wystawić ręce ponad właz, padali z dłońmi przestrzelonymi. Sytuacja jest beznadziejna. Ktoś patrzy na zegarek. Jest godzina 2 rano. Natarcie oddziałów powstańczych ze Starówki powinno wyruszyć,a el dlaczego nie słychać odgłosów walki? Co robić dalej? I znów narada dowódców, prowadzona po żywej linii. Nieustanne detonacje głuszą słowa. Naraz od strony włazu oślepiające błyski i potężny huk. Wiązka granatów wpada do kanałów... Długa kolumna powstańców w kanale raz po raz cofa się gwałtownie do tyłu i znów powraca na dawne miejsce, W kanale rozchodzi się zapach benzyny.
- Niemcy wlali benzynę...
W tym podnieceniu chłopcy zapomnieli, że jest to benzyna z potłuczonych butelek zapalających, które mieli ze sobą. Rozgorączkowana wyobraźnia stwarza najróżnorodniejsze przypuszczenia. Nieprzyjaciel może odciąć drogę odwrotu, zapalić granatami benzynę, wydusić gazami. Pada rozkaz:
- Odwrót!„[54]

I rzeczywiście, po tym jak ostatnia trójka wskoczyła do włazu, rozpoczął się natychmiastowy odwrót, byle dalej od Niemców...

Na placu pozostał jeszcze jeden Powstaniec. Jan Pęczkowski „Kamiński„, amunicyjny ”Horskiego”. Gdy zobaczył wycofujących się towarzyszy, osłaniał ich. Sam nie zdążył dopaść do włazu. Wcześniej ostrzeliwał Niemców z granatnika. Można tutaj powątpiewać, czy młody żołnierz potrafił zrobić użytek z tej broni, niemniej jest to element, który ciężko zweryfikować. Widząc swoją trudną sytuację postanowił wykorzystać fakt posiadania umundurowania wroga. Zaczął biec w stronę Ogrodu Saskiego udając kuriera[55]. W pewnym momencie na jego drodze stanął Niemiec. Wtedy już nie wytrzymał. Oddał do niego strzał. Udało mu się skoczyć do zalanych piwnic Galerii Luksemburga[56]. Spędził tam łącznie trzy dni. Po opuszczeniu kryjówki uratował człowieka, którego Niemcy prowadzili najprawdopodobniej na egzekucję. Ten jednak uciekł na widok niemieckiego munduru. Tymczasem sam „Kamiński” szukając go, znalazł niedaleko kościoła św. Antoniego Padewskiego Janusza Szwejka, z którym spędził kolejne kilka dni. Józef Makowiecki, tak bowiem nazywał się uratowany, w końcu dołączył do nich. We trzech schowali się w podziemiach kościoła i przeczekali aż do końca października, kiedy to opuścili kryjówkę i Warszawę...

Droga powrotna i podsumowanie

Tak jak ogromne problemy stwarza ustalenie trasy do placu, tak minimalnie łatwiejszym zadaniem jest droga powrotna:

„Wąski kanał uniemożliwia odwrócenie się, więc marsz odbywa się tyłem, na kolanach. Nieustanne odgłosy detonacji nad głowami, stokroć spotęgowane w kanale, stwarzają nastrój paniki wśród tych chłopców i dziewcząt. Posuwają się na kolanach na wpół przytomni, byle jak najdalej od tego miejsca. Nim Niemcy zorientują się i odnajdą inne włazy, nim odetną odwrót. Jedyne pytanie absorbuje wszystkie myśli: czy zdążą ujść...?
- Woda bełtana szybkimi krokami - odpowiada podchorąży Wszebor - robi wrażenie jak gdyby podwyższał się jej poziom.
Czyżby Niemcy chcieli zalać kanały? Stęchłe powietrze zaczyna nabierać kwaśnego posmaku. Czy to nie gaz? Skuleni w kabłąk, kurczowo trzymani za połę przez idącego tuż z tyłu, w ciągłej trwodze, że ten żywy łańcuch rozerwie się, prą wszyscy naprzód, ile tylko sił. Wreszcie nad sytuacją zapanował mocny, zdecydowany głos: „Zachować spokój, woda podnosi się, ponieważ idziemy pod prąd; jak wam nie wstyd! Kim jesteście? Żołnierzami czy bandą histeryków!” To pomogło. Zmalało tempo, ucichł gwar. Panika została opanowana. Ta dziwnie pełzająca tyłem kolumna w ciemnościach ciągnąca za sobą rannych, dochodzi do kolektora pod Krakowskim Przedmieściem, przy zbiegu ulicy Miodowej.
Jest godzina 5 nad ranem. Ściany kanału drżą. Nad głowami chłopców przejeżdżają ciężkie czołgi, słychać wyraźnie chrzęst gąsienic i warkot motorów. Odprężenie. Nareszcie można wyprostować kark i ramiona. Wszyscy są tak bardzo zmęczeni, że jak kłody walą się na „ławy” w kanałach, opierają się o cuchnące, wilgotne ściany i zasypiają jak w puchowej pościeli. Oficerowie zbierają się na naradę. Stwierdzają, że ludzie są ogromnie wyczerpani nerwowo i zmęczeni, nie nadają się do żadnej akcji bojowej. Przy świeczce kapitan Piotr pisze meldunek do podpułkownika Radosława. Podaje to wszystko, co powiedzieli oficerowie, a w zakończeniu pisze, że oddział znajduje się w kanałach przy zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Miodowej i oczekuje na dalsze rozkazy. Wyłania się problem: kto zaniesie meldunek? Chłopcy są potwornie zmęczeni, a ów harcerz-przewodnik jest ranny”[57].

Według tego opisu Podlewskiego, kolumna doszła aż do kolektora pod Krakowskim Przedmieściem u zbiegu Miodowej. Łącznie trasa miała by wtedy (zakładając, że szli pod Senatorską i Wierzbową, czyli krótszą trasą), 1600 metrów. Mało możliwe, aby mając możliwość zatrzymać się wcześniej, szli aż taki odcinek. Wedle opisu Niżyńskiego, miejscem postoju został zbieg Trębackiej z Krakowskim Przedmieściem. Taka trasa, z przejściem pod Senatorską, to około 800 metrów. Jednak tutaj musielibyśmy przyjąć to na wiarę. A dwa kolejne źródła, wspomnienia „Jędrasa„ i ”Ewy” przekonują nas do trzeciej wersji. Trasa pod Ogrodem Saskim w stronę skrzyżowania Marszałkowskiej z Królewską i Królewską w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Około 1200 m:

„Doszliśmy do śluzy przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Królewskiej. Gd przewodnik to obwieścił, przypomniała mi się piękna zieleń Ogrodu Saskiego i palmiarnia, która pewnie była tuż nad nami. Śluza stała się teraz ciężką przeszkodą dla wszystkich. Byliśmy wyczerpani, a rannych musieliśmy przez nią dosłownie przerzucać”[58].

„Nasza wędrówka trwa już chyba dobrych kilka godzin. Aż dziw, że nikt z rannych się nie skarży, chociaż przebyta droga musiała być dla nich bardzo wyczerpująca. Nasza grupa powiększyła się, dołączyli do nas inni żołnierze. Pytam, kim są. Mówią, że są z „Czaty”. Desant na plac Bankowy nie udał się. Oddział został mocno ostrzelany, dużo zginęło, prowadzą rannych”[59].

Z wcześniejszych fragmentów wspomnień „Ewy„ wiemy, że oddział był wówczas w rejonie Królewskiej. Są więc dwie szczegółowe relacje, potwierdzające trzecią, ostatnią wersję. Dziwić może jedynie, że brak wzmianki na temat tego spotkania u „Jędrasa„. Niemniej nie mamy podstaw, aby coś zarzucić wspomnieniom ”Ewy”.

Ludzie byli zmęczeni, mieli świadomość niewykonanego zadania. Gdy doszli do miejsca postoju, zaczęli układać się na „ławach„ po bokach przejścia. Tymczasem dowództwo postanowiło, że trzeba wysłać kogoś do dowództwa z informacją, że akcja się nie powiodła i z pytaniem, co robić dalej. Wybrano w końcu podporucznika Jerzego Zabłockiego „Igora„ z oddziału „Jerzyków„. Była wówczas godzina 5:30 (Niżyński). Zabiera meldunek sporządzony przez „Piotra” i rusza. Droga jest bardzo ciężka. Zmęczenie wywołane akcją, brak snu, jedzenia... Dochodzi jednak do włazu przy placu Krasińskich. Kieruje się Długą na Daniłowiczowską, do dowództwa Zgrupowania „Radosław”. Tam oddaje meldunek ppłk. Mazurkiewiczowi. Ten jednak odsyła go do samego „Wachnowskiego”. Rozkaz dowódcy Grupy „Północ” jest jasny. Desant ma wracać na Starówkę, bez względu na wszystko. Co prawda „Igor” próbuje wyjaśnić, że po walce na placu Bankowym i kilku godzinach pod ziemią ludzie nie nadają się już do niczego. Ale rozkaz pozostaje ten sam. Wraca więc na plac Krasińskich i kanałem do reszty kolumny. Czekają na niego tam, skąd ruszył. Kilku ludzi jest rannych, wszyscy zmęczeni nieludzko. Niektórzy mówią coś przez sen. Paru ma gorączkę. Oddział nie byłby w stanie podjąć żadnych poważniejszych działań. W końcu zapada decyzja, że „Igor” wróci do „Wachnowskiego” i zamelduje mu, że gdy dotarł do miejsca, gdzie miał desant czekać, nikogo nie zastał. Wraca z nim pchor. ”Junosza”, który jakoby pozostał aby przekazać ”Igorowi” decyzję reszty. Podczas gdy ta dwójka wraca do kotła staromiejskiego, reszta idzie w stronę Wareckiej pod Krakowskim Przedmieściem. Tutaj jednak powstaje mała wątpliwość:

„Posłałem meldunek do „Radosława”, co mamy robić, czy mamy wracać na Stare Miasto? Potem po dwóch albo trzech godzinach czekania, przyszedł łącznik, że mamy iść na Śródmieście”[60].

Według relacji Niżyńskiego, Zabłockiego i opisu Stachiewicza, pierwotny rozkaz „Wachnowskiego” był jasny: wracać na Starówkę. Tymczasem według „Motyla„ było wręcz przeciwnie. Pułkownik Ziemski miał ich wysłać do Śródmieścia. Sprawa dość kłopotliwa. Niemniej trudno się spodziewać, aby aż trzy osoby się myliły co do rozkazu. Teoretycznie. Bowiem jest relacja „Jędrasa„, która potwierdza słowa ”Motyla”:

„Łącznicy długo nie wracali. W końcu po kilku godzinach dotarł do nas rozkaz: „Maszerować na Śródmieście!„ Nadeszły też fatalne wiadomości, że natarcie się załamało, że zginął kpt. „Jan” i wielu innych”[61].

I kolejna kwestia. Kto konkretnie dowodził pod koniec. Czy „Motyl„, czy „Piotr„? I znowu brak możliwości weryfikacji. Słowo kontra słowo. Tak czy inaczej, „Wachnowski” informację o odejściu kolumny do Śródmieścia przyjął spokojnie. Kazał jedynie skierować się ”Igorowi” do oddziału obsadzając Franciszkańską[62].

Ostatnie chwile desantu opisuje ponownie porucznik Zygmunt Jędrzejewski „Jędras”:

„Było już prawie południe, gdy ruszyliśmy dalej. Dochodziliśmy do Krakowskiego Przedmieścia. Można się było wyprostować. Przyniosło to znaczną ulgę. Przewodnicy zalecili ciszę. Skręciliśmy w stronę Nowego Światu. Po dobrych paru godzinach zbliżyliśmy się do wyjścia przy ul. Wareckiej. Czuły to już nasze płuca, gdyż powietrze stawało się coraz świeższe.
Jakieś troskliwe i życzliwe ręce wyciągały nas kolejno z włazu. Spytano, czy jestem ranny. Na moją odpowiedź, że nie- odprowadzili mnie na Warecką. Brudni, usmarowani i cuchnący ze zburzonego, spalonego, pokrytego pyłem i kurzem, śmierdzącego spalonymi i rozkładającymi się ciałami ludzkimi Starego Miasta, weszliśmy w ulice całych domów, z oknami, szybami, firankami. Wokół zieleń i kwiaty, czyści ludzie. Co oni zrobią z tymi śmierdzącymi brudasami, którzy przyszli z piekła staromiejskiego po blisko 20-godzinnym pobycie w „kanałowym” czyśćcu?„[63].

Historia desantu kanałowego powoli dobiegała końca. W dniu 3 września z ran w Śródmieściu umiera kpr. pchor. Ryszard Woliński „Dąb„. Jeszcze na placu zginęli por. Jan Byczkowski „Cedro„ i pchor. Wojciech Perzyński „Winnicki„. Ranni zostali ppor. „Marek”, pchor. „Kurier Marek”, plut. „Leon”, kpr. „Sylwek”, pchor. „Bratkiewicz”, pchor. „Kawecki”, kpr. „Andrzej”, pchor. „Bogdan”, pchor. „Łata”, kpr. „Sowa”, pchor. ”Horski”, zaginął ”Kamiński”. Razem 15 ludzi. Zakładając, że wyszło 30 ludzi, straty sięgnęły 50%.

Powodów niepowodzenia akcji było kilka. Błędne rozpoznanie sił niemieckich na placu Bankowym. Zaledwie jeden właz, przez który można było wychodzić. Przypadkowe zaalarmowanie Niemców. Błyskawicza reakcja wroga. Uniemożliwienie reszcie desantu opuszczenie kanału. Akcja, która miała stanowić kluczowy element powodzenia natarcia w stronę Śródmieścia, nie przyniosła niczego poza stratami. Trzeba jednak zauważyć, że nawet gdyby powiodła się, szanse Powstańców na uzyskanie powodzenia tej nocy były niewielkie. Wróg był zbyt dobrze przygotowany, a reszta działań Polaków na tyle niezgrana, że tylko cud mógł uratować tę akcję. Cud się jednak nie zdarzył. Mimo wielkiego poświęcenia, Niemcom udało się zablokować atakujących Polaków na tyle skutecznie, że w końcu trzeba było odwołać akcję. Ale uczestnicy desantu swojego zadania, mimo niesprzyjających warunków nie wyparli się. Zrobili wszystko co byli w stanie. Niestety po raz kolejny, i nie ostatni, podczas Powstania, okazało się, że sam zapał, determinacja i odwaga nie są w stanie przeciwstawić się Niemcom, którzy przeważali pod każdym niemal względem...

Załącznik

Lista żołnierzy, którzy wyszli na plac Bankowy[64]:

1. Jan Byczkowski „Cedro”
2. Kazimierz Perzyński „Kazik”
3. Wojciech Perzyński „Winnicki”
4. Marek Gadomski „Marek Kurier”
5. Wiesław Knast „Kujawiak”
6. (NN) „Leon”
7. Stanisław Sommer „Makina”
8. -
9. -
10. -
11. -
12. Marian Ławacz „Marek”
13. Jan Romańczyk „Łukasz Łata”
14. Zbigniew Wojterkowski „Bogdan Sowa”
15. Zenon Jackowski „Adam Horski” [udział niepewny]
16. Jan Kurpiński „Gabryś”
17. Jan Pęczkowski „Kamiński”
18. Zbigniew Marczyk „Marek”
19. -
20. -
21. -
22. -
23. -
24. -
25. Jerzy Drzewiecki „Jurek”

Przypisy: 

[1] Ur. 22.11.1898 r. w Brodach. Żołnierz Legionu Wschodniego, armii austriackiej, żołnierz POW. Absolwent Centralnej Szkoły Pirotechnicznej i Centralnej Szkoły Strzelniczej. Wykładowca w CSS, z-ca naczelnika Wydziału Społeczno-Politycznego w Lublinie, szef bezpieczeństwa w Komisariacie Rządu na Miasto Stołeczne Warszawę, naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego w Urzędzie Wojewódzkim w Nowogródku. Ze względu na stan zdrowia nie wziął udziału w walkach Września ’39. Żołnierz 1. SBS, cichociemny. Do Kraju wraca w nocy z 9/10.04.1944. Od maja kierownik Centrali Zaopatrzenia Terenu. D-ca batalionu „Czata 49”. Odznaczony Medalem Niepodległości, Złotym Krzyżem Zasługi, 2x Medalem Wojska i Virtuti Militari V kl. (nr krzyża 11 529, zweryfikowany jako odznaczony na mocy rozkazu bez numeru z dn. 17.08.1944 r.).
[2] Całą operację rozłożono na dwie fazy. Pierwsza: uderzenie kolumn mjra Gustawa Billewicza „Sosny„ (prawe skrzydło) i ppłka Jana Mazurkiewicz „Radosława„ (lewe skrzydło) oraz opanowanie placu Bankowego. Druga: przejście kolumny płka Stanisława Klepacza „Jesiona” z rannymi, dowództwem i żandarmerią. Wszystko to miała zamykać straż, pod d-dztwem mjra Zygmunta Błaszczaka ”Roga”.
[3] Wystarczy wspomnieć pozycje takie jak: Pamiętniki żołnierzy baonu „Zośka”, red. T. Sumiński, Warszawa 1957 [kilka wydań]; S. Likiernik, Diabelne szczęście czy palec boży?, Warszawa 1989; S. Podlewski, Przemarsz przez piekło, Warszawa 1949 [kilka wydań];  M. Kledzik, Królewska 16, Warszawa 1984; J. Białous, Walka w pożodze, Warszawa 2009.
[4] Ur. 29.11.1917 r. w Smoleńsku, absolwent Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Warszawie (grupa techniczna), uczestnik walk Września ’39, później w niewoli niemieckiej, po ucieczce wstąpił do Tajnej Armii Polskiej. Następnie żołnierz „Wachlarza„ i Centrali Zaopatrzenia Terenu. W Powstaniu od 9.08 z-ca por. Mariana Czarneckiego ”Ruskiego” na stanowisku d-cy plutonu, od 12.08 d-ca tegoż. Odznaczony KW (wniosek za dzień 12.08) i VM (wniosek za dzień 17.08, nr krzyża 12 957, zweryfikowany jako odznaczony na mocy rozkazu nr 515 z 21.08.1944 r.).
[5] Z. Jędrzejewski, Od września do września, Warszawa 1989, s. 138-139.
[6] Tamże, s. 140.
[7] L. Niżyński, Batalion „Miotła”, Warszawa 1992, s. 237.
[8] P. Stachiewicz, Starówka 1944, Warszawa 1983, s. 289.
[9] A. Borkiewicz, Powstanie Warszawskie 1944. Zarys działań natury wojskowej, Warszawa 1964, s. 233.
[10] Ze strony Zgrupowania „Radosław„ mieli być na niej obecni: płk Jan Mazurkiewicz „Radosław„, mjr Tadeusz Runge „Witold„, kpt. Zbigniew Ścibor-Rylski ”Motyl” oraz por. Zygmunt Jędrzejewski ”Jędras”.
[11] Po opanowaniu terenu oddział miał zamknąć ogniem wyloty ulic Elektoralnej, Przechodniej i Żabiej. Po wystrzeleniu przez „Motyla„ w powietrze zielonej rakiety, do ataku ruszyć powinny Starówka i Śródmieście. Jednocześniej ”Czata” miała wykonać uderzenie, wraz z głównymi siłami, w stronę szpitala Maltańskiego i ul. Tłomackie. Dlatego tak istotne było idealne współgranie, a co za tym idzie, przejście desantu musiało być wyliczone idealnie.
[12] Ur. 10.03.1917 r. w Browkach, ok. 60 km. od Kijowa. Absolwent Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Warszawie (grupa techniczna). Przed Wrześniem ’39 w I. Pułku Lotniczym w Warszawie (Okęcie), podczas walk wrześniowych w SGO „Polesie„ i Dywizji Kawalerii „Zaza„. Po zakończeniu działań wojennych w niewoli niemieckiej, ucieka i wraca do Warszawy. Wstępuje do ZWZ/AK. Zostaje przydzielony do wydzielania punktów zrzutów dla cichociemnych, walczy w szeregach 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. W Powstaniu d-ca plutonu, kompanii i faktyczny z-ca ”Witolda”. Prezes Związku Powstańców Warszawskich, działa w licznych kołach kombatanckich. Odznaczony 2x Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari (odznaczenie z okresu Powstania: nr krzyża 12 759, zweryfikowany jako odznaczony na mocy rozkazu nr 515 z 21.08.1944 r.), 2x KW, Krzyżem Paryzanckim, Warszawskim Krzyżem Powstańczym i Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta.
[13] http://ahm.1944.pl/Zbigniew_Scibor-Rylski/1/?q=%C5%9Acibor-Rylski [dostęp na: 14.08.2009 r.]
[14] B. Nowożycki, Batalion Armii Krajowej „Czata 49” w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 2008, s. 80.
[15] Z. Wróblewski, Pod komendą „Gozdawy”. 1 VIII-4 X 1944, Warszawa 1989, s. 177; cytat pochodzi z listu (datowany na 5.02.1985 r.) Tadeusza Świątkowskiego „Borsuka„, żołnierza 3. kompanii „Wkra„ baonu „Łukasińskiego”, który autor skierował do kpt. Tadeusza Dąbrowskiego ”Prusa” w odpowiedzi na jego artykuł z pisma Za wolność i Lud (datowany na 28.07.1984 r.).
[16] Złożyło się na to kilka przyczyn, m.in tłumy ludności cywilnej, które blokowały oddziały staromiejskie przed sprawnym zajęciem stanowisk wyjściowych, brak sygnału z placu Bankowego, problemy z łącznością. Sprawą niewyjaśnioną do dzisiaj jest opóźnienie oddziałów mjra „Sosny”. Dodatkowo informacja o przesunięciu ataku nie dotarła do Śródmieścia.
[17] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 140.
[18] Obliczenia powstały na podstawie planu m.st. Warszawy wykonanego przez Dział Regulacji i Pomiarów w r. 1935 dla Zarządu Miejskiego w m. St. Warszawie. Ku drugiej wersji w swojej pracy skłonił się B. Nowożycki: Batalion Armii Krajowej..., s. 81.
[19] T. Komorowski, Powstanie Warszawskie, Warszawa 2004, s. 151, 162.
[20] F. Majorkiewicz, Lata chmurne. Lata dumne, Warszawa 1983, s. 245-246.
[21] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 139-140.
[22] S. Podlewski, Przemarsz przez piekło, Warszawa 1957, s. 501.
[23] Tamże, s. 140.
[24] A. Wyganowska-Eriksson, Pluton pancerny w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1994, s. 253.
[25] Fontanna powstała w 1866 wg projektu Leonarda Marconiego i Józefa Orłowskiego bądź Wiktora Lipko. Do 1897 na skwerze przy Krakowskim Przedmieściu (dzisiaj stoi tam pomnik A. Mickiewicza). Do 1906 w magazynie, od 1906 do 1911 wmontowywano ją na placu Bankowym, gdzie stała do 1947. Od 1951 do dzisiaj ustawiona jest po drugiej stronie placu, naprzeciwko kina „Muranów”.
[26] Autorem rzeźby był Giovanni Liverotti. Powstała w 1733 roku na zamówienie Józefa Wandalina Mniszecha, marszałka wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego, oraz jego żony Konstancji z Tarłów. Początkowo figura znajdowała się przy samej granicy miasta.
[27] Pierwszy w drużynie Tadeusza Gołębiewskiego „Okroja„ (w posiadanie tegoż „Miotła„ weszła 2 sierpnia, kiedy to przynieśli go żołnierze z oddziałów Obwodu III AK Wola), Bogdana Ostrowskiego „Tygrysa” i w patrolu Adama Domina ”Andrzeja Babinicza”.
[28] http://ahm.1944.pl/Zbigniew_Scibor-Rylski/1/?q=%C5%9Acibor-Rylski [dostęp na: 14.08.2009 r.]
[29] W. Bartoszewski, Powstanie Warszawskie, Warszawa 2009, s. 89
[30] Z. Wróblewski, Pod komendą..., s. 177-178; jest to fragment listu wspominanego w przyp. 15.
[31] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 501-502.
[32] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 140.
[33] R. Śreniawa-Szypiowski, Batalion „Czata 49” w Powstaniu Warszawskim, „Kronika Warszawy” 1/2 (1994), s. 171.
[34] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 138.
[35] Ur. 3.07.1916 r. w Warszawie. Od 1937 r. w Szkole Podchorążych Saperów w Warszawie. W trakcie walk Września ’39 d-ca plutonu w Armii „Łódź„. W dn. 3.09.39 awansowany do stopnia podporucznika. Nie trafił do niewoli, i już od początku 1940 w konspiracji. Bierze udział w kilku akcjach. W końcu trafia do 27. Wołyńskiej DP AK, gdzie zostaje d-cą „warszawskiej„ kompanii saperów. W Powstaniu początkowo d-ca plutonu, później d-ca kompanii. Awansowany do stopnia kapitana na podstawie wniosku o awans z dnia 4.09. Ranny 7.09 na Czerniakowie zostaje przy oddziale. Zostaje wzięty do niewoli 23.09. Po wojnie pracuje m.in. jako inżynier budownictwa lądowego. Umiera 17.02.1964 w Warszawie w wyniku odnowienia się ran z okresu Powstania. Odznaczony KW (wniosek z dnia 12.08.1944) i VM V. kl. Starszy brat Stanisława Zołocińskiego ”Domana”.
[36] Ur. 25.07.1925 r. w Wodyniach. W trakcie Powstania w plutonie „Jędrasa”. Po wojnie studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej i liceum ogólnokształcącym im. Stefana Czarnieckiego w Warszawie przy ul. Podróżniczej 11.
[37] B. Nowożycki, Batalion..., s. 80.
[38] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 501.
[39] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 140.
[40] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 141-142.
[41] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 502.
[42] http://ahm.1944.pl/Zbigniew_Scibor-Rylski/1/?q=%C5%9Acibor-Rylski [dostęp na: 23.08.2009 r.]
[43] I tutaj jest kolejna wątpliwość, gdyż wg relacji p. Stachowiaka, strzał miał oddać przewodnik kanałowy. Jednak wątpliwe jest, aby przewodnik wychodził, i jeszcze prowadził „rozmowę” z Niemcem.
[44] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 142.
[45] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 503.
[46] Relacja „Łaty”.
[47] Ur. 12.11.1923 r. w Warszawie. Uczeń liceum fotograficznego, podczas wojny fotograf w teatrze. W Powstaniu w oddziale „Piotra”. Po wojnie uzyskuje stopień mgr. inż., jest autorem licznych publikacji nt. fotografii. Umiera 8.04.2002 r. w Warszawie.
[48] Liczba 25 wychodzi na podstawie liczenia kolejnych wychodzących, niemniej już sama liczebność oddziału „Cedry„ i fakt wyjścia kilku ludzi od „Jędrasa„ sugerują, że gdzieś autorzy wspomnień pogubili kilku ludzi. Jeśli sam pluton ”Cedry” liczył około 25 ludzi, co zgodnie przyznają chyba wszyscy autorzy, to niemożliwością jest, aby całość zamknęła się na 25.
[49] Ur. 14.08.1917 r. Od stycznia 1938 r. w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Warszawie. Po zakończeniu walk w ’39 aresztowany przez NKWD przy próbie przekroczenia granicy rumuńskiej. Ucieka i w lipcu ’41 wraca do Warszawy. Zostaje delegatem KG ZWZ/AK do odbioru zrzutów w Okręgu Warszawskim. Podczas Powstania we wrześniu przeprawia się na Saską Kępę jako oficer łącznikowy „Radosława„ do gen. Berlinga. Zginął 19.09 podczas kontrnatarcia plutonu ”Jędrasa” na Wilanowskiej. Odznaczony VM V kl. i KW.
[50] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 140.
[51] Niżyński podaje jeszcze pchor. Perzyckiego „Winnickiego„, ale ten zarówno wg Stachowiaka jak i Śreniawy-Szypiowskiego miał zginąć jeszcze na placu. Być może chodziło o jego brata, ”Kaweckiego”.
[52] Tamże, s. 140-141.
[53] Jan Romańczyk „Łata„ wspominał, że ostatni wyszedł Zenon Jackowski „Horski„, ale jego udział jest wątpliwy. Co prawda o jego wyjściu informuje Leszek Niżyński „Niemy„, ale ustalenia żołnierzy ”Miotły” z okresu powojennego (archiwa Zygmunta Morawskiego i Romana Staniewskiego) przeczą temu. Co ciekawe, gen . Ścibor-Rylski w rozmowie zamieszczonej w Archiwum Historii Mówionej wspominał, że kiedy ”Jędras” był przy wyjściu, on był na drabince pod nim. Samą tą informację trudno zweryfikować, jednak zastanawia, że przepychał się w kanale z samego końca kolumny. Czyżby więc oficerowie wcześniej zebrali się w jednym miejscu dla ustalenia działań, czy to przesunięcie nastąpiło później? Na to niestety nie jesteśmy w stanie udzielić odpowiedzi.
[54] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 503-504.
[55] Pytanie tylko, na ile zdawał sobie z tego sprawę, a na ile miał niesamowitą dawkę szczęścia?
[56] Usytuowana przy Senatorskiej 29. Projekt autorstwa Czesława Przybylskiego i Leona S. Drewsa powstał w latach 1907-1909. Budowe sfinansował Maxymilian Luxemburg. Znajdowały się tam kina, restauracje, tory do jazdy na wrotkach, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy oraz słynny kabaret Qui Pro Quo.
[57] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 504-505.
[58] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 142.
[59] A. Wyganowska-Eriksson, Pluton..., s. 254.
[60] http://ahm.1944.pl/Zbigniew_Scibor-Rylski/1/?q=%C5%9Acibor-Rylski [dostęp na: 24.08.2009 r.]
[61] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 142.
[62] S. Podlewski, Przemarsz przez..., s. 507.
[63] Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 142-143.
[64] L. Niżyński, Batalion..., s. 238; Z. Jędrzejewski, Od września..., s. 140.

Bibliografia:

  1. Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego [wywiad z Z. Ścibor-Rylskim];
  2. Bartoszewski W., Powstanie Warszawskie, Warszawa 2009;
  3. Borkiewicz A., Powstanie Warszawskie 1944. Zarys działań natury wojskowej, Warszawa 1964;
  4. Chojna W., Wierzyński S., Notatka z przebiegu działań powstańczych Zgrupowania „Radosław”, Murnau 1945;
  5. Duchowski T., Powałkiewicz J., Warszawskie Termopile 1944: Kanały, Warszawa 2003;
  6. Jędrzejewski Z., Od września do września, Warszawa 1989;
  7. Kirchmayer J., Powstanie Warszawskie, Warszawa 1984;
  8. Komorowski K., Bitwa o Warszawę ’44: Militarne aspekty Powstania Warszawskiego, Warszawa 2004;
  9. Komorowski T., Powstanie Warszawskie, Warszawa 2004;
  10. Majorkiewicz F., Lata chmurne. Lata dumne, Warszawa 1983;
  11. Niżyński L., Batalion „Miotła”, Warszawa 1992;
  12. Nowożycki B., Batalion Armii Krajowej „Czata 49” w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 2008;
  13. Podlewski S., Przemarsz przez piekło, Warszawa 1957;
  14. Stachiewicz P., Starówka 1944. , Warszawa 1983;
  15. Śreniawa-Szypiowski R., „Czata 49”, „Więź” 10 (1961), s. 132-137;
  16. Śreniawa-Szypiowski R., Batalion „Czata 49” w Powstaniu Warszawskim, „Kronika Warszawy” 1/2 (1994), s. 159-190;
  17. Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powstania Warszawskiego. T. V, VI, Suplement, red. Rozwadowski P., Warszawa 2002, 2004, 2009;
  18. Wirtualny Mur Pamięci Muzeum Powstania Warszawskiego;
  19. Wróblewski Z., Pod komendą „Gozdawy”. 1 VIII-4 X 1944, Warszawa 1989;
  20. Wyganowska-Eriksson A., Pluton pancerny w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 1994.
Podyskutuj na ten temat:

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz