Tragiczne rozstania - historia koreańskich sierot w Polsce


W czerwcu 1950 r. półwysep koreański rozgorzał w ogniu walki. Lekkomyślne wypowiedzi czołowych amerykańskich polityków mówiące, iż Tajwan i Korea Południowa „nie mają znaczenia dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych” dały impuls do rozpoczęcia kolejnego konfliktu zbrojnego.

Smutne pożegnanie z Polską / fot. WFDiF

Smutne pożegnanie z Polską / fot. WFDiF

Kim Ir Sen stojący na czele komunistycznej Korei Północnej wielokrotnie namawiał Józefa Stalina do połączenia jej południowej części pod swoimi rządami. Ten jednak ciągle odmawiał, bojąc się otwartej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Sytuacja ta zmieniła się jednak po zdobyciu broni masowego rażenia przez ZSRR w 1949 r. oraz biernej postawy ONZ wobec proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej przez Mao Tse Tunga. „Rosja – oznajmił w maju 1950 roku Przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych Tom Conally – może zająć bez interwencji amerykańskiej Koreę Południową, ponieważ nie ma ona większej wartości”. Wobec takiej postawy Zachodu nie trzeba było już dłużej namawiać Stalina i Kim Ir Sena do podjęcia działań poniżej 38 równoleżnika.

Państwa znajdujące się pod wpływem Związku Radzieckiego, w tym Polska zaoferowały swoją pomoc w opiece nad sierotami wojennymi, którą marszałek Kim przyjął. Nie mogło być jednak mowy o wsparciu militarnym, gdyż Polska doskonale pamiętająca jeszcze koszmar II wojny światowej dopiero podnosiła się z kolan i miała inne problemy na głowie.

Przyjazd koreańskich gości

W 1951 r. z ogarniętej wojną Korei przywieziono do Polski 1200 dzieci. Najstarsze z nich miały 14-15 lat. Przemierzyły koleją długą drogę, jadąc przez Chiny i Związek Radziecki, by szukać spokoju i nowej szansy w Polsce.

Pierwszą grupę stanowiło 200 dzieci, które zostały początkowo umieszczone w domu wychowawczym we wsi Gołotczyzna, a następnie przeniesione do wsi Świder pod Otwockiem. Nieco ponad rok później, do ośrodka we wsi Płakowice zawitała kolejna grupa 1000 koreańskich sierot.

Gdy przyjechały na pobliską stację kolejową, oczom opiekunów wyłoniło się morze dzieci w różnym wieku w identycznych, jasnych mundurkach. Wraz z nimi przyjechało kilkunastu koreańskich opiekunów. W pierwszej chwili polscy wychowawcy obawiali się, jak zdołają odróżnić poszczególne dzieci od siebie. Barierą, zdawałoby się trudną do przeskoczenia stał się też język. Następne miesiące pokazały jednak niezwykłe zdolności adaptacyjne azjatyckich gości.

Drugi dom

Obecność koreańskich sierot została objęta tajemnicą. Do opieki nad nimi wybrano najlepszych wychowawców, nauczycieli i lekarzy, których wyselekcjonowano pod względem pochodzenia oraz światopoglądu.

Zaraz po przyjeździe okazało się w jak złym stanie fizycznym były dzieci. Polscy lekarze starali się pomóc im w możliwie, jak najlepszy sposób. Dzieciom doskwierała grzybica, zapalenie spojówek, były również zarobaczone. Sprowadzono dla nich specjalne leki, lecz gdy te nie pomagały, lekarze podjęli niekonwencjonalne kuracje lecznice, między innymi niszcząc pasożyty benzyną. Przez kilka najbliższych miesięcy ośrodek przypominał bardziej szpital, niż placówkę szkolno – wychowawczą.

Polscy opiekunowie byli pod ogromnym wrażeniem postępów, jakie w krótkim czasie dokonały dzieci. Bariera językowa, która na samym początku była nie do pokonania, dzięki zaangażowaniu obu stron została przełamana. Nieoceniony wkład miał w tym słynny elementarz Mariana Falskiego. W ciągu kilku miesięcy koreańscy wychowankowie nauczyli się mówić w języku polskim, bardzo ambitnie i sumiennie podchodząc do wszystkich obowiązków, nie tylko szkolnych. Zawsze byli doskonale przygotowani do lekcji i chętniej od polskich dzieci chłonęły wiedzę. Nauczyciele wracając do wspomnień z tamtego okresu wspominają, iż maluchy bardzo chętnie uczyły się języka polskiego. Stylistycznie i gramatycznie władały językiem doskonale, jednakże ze względu na specyfikę aparatu mowy, który nie był przystosowany do wymawiania niektórych z polskich głosek, znacznie trudniej przychodziło im mówienie. Z trochę mniejszym zaangażowaniem uczyły się natomiast historii i języka swojego ojczystego kraju.

Oprócz bariery językowej istniała również bariera kulturowa. Dzieci były nieprzyzwyczajone do spania na łóżkach. Nie znały również przysmaków polskiej kuchni. Nie chciały jeść masła, smalcu, owoców, a także słodyczy. Nauczyciele wspominali, iż bardzo często przyłapywali swoich podopiecznych na podkradaniu z okolicznych ogrodów papryki i cebuli. Zdarzały się również przypadki zabijania i zjadania szczurów oraz marynowania liści paproci znalezionych w lesie.

Codziennie rano i wieczorem odbywał się apel. Dzieci podzielone w grupy, na czele z grupowym wybranym z pośród nich oraz koreańskim opiekunem, równym krokiem i z pieśnią na ustach maszerowały na pobliskie boisko. Status grupowego budził ogromny autorytet i szacunek wśród reszty. Pozostałe dzieci były mu w pełni podporządkowane, słuchając wszystkim rozkazów i uwag, a każda niesubordynacja była surowo karana.

Polscy wychowawcy w przeciwieństwie do koreańskich kolegów, starali się unikać tematów powiązanych z polityką i panującym ustrojem. Koreańscy opiekunowie potrafili natomiast podczas wieczornych apeli przemawiać w niemal półgodzinnych wystąpieniach o wspaniałych ideach komunizmu i miłości do dalekiej ojczyzny, podczas których podopieczni stali przez cały czas na baczność. Dzieci były przez nich wychowane w bezgranicznym uwielbieniu dla przywódcy Kim Ir Sena, a także Stalina oraz Lenina.

Polskim wychowawcom nie wolno było okazywać emocjonalnych więzi z dziećmi, co ze względu na ich sytuację rodzinną stało się niezwykle trudne. Nauczyciele i wychowankowie bardzo się ze sobą zżyli, tworząc relacje niemal rodzinne. Trzeba pamiętać bowiem, że te koreańskie dzieci były sierotami, które utraciwszy rodziców podczas działań wojennych, bezgranicznie szukały miłości u swoich przybranych polskich matek i ojców.

Tragiczne pożegnanie

Lata mijały spokojnie. Starsze dzieci kończyły szkoły i wybierały się na studia. Nadszedł jednak rok 1956. W Polsce nastała odwilż polityczna. Doszło do liberalizacji systemu politycznego, aparat bezpieczeństwa zelżał. Kraj zaczął przeobrażać się, odchodząc od idei skostniałego stalinizmu. Kim Ir Sen z niepokojem śledził zmiany dziejące się w Polsce.

W 1959 roku zapadła decyzja o zabraniu koreańskich pociech do ojczyzny. Krok ten tłumaczono odbudową Korei Północnej po zniszczeniach wojny. Phenian upomniał się o swoich rodaków wysłanych do Polski, by wiedzą i umiejętnościami wsparli teraz dalszy rozwój ojczystego kraju.

Pożegnania były bardzo trudne dla wszystkich. Opiekunowie przywiązali się do swoich podopiecznych. Wychowankowie również nie chcieli wyjeżdżać, byli bowiem świadomi swojego ciężkiego losu po powrocie do rodzinnej Korei. Zdarzały się przypadki dzieci, które zimą wychodziły na dwór w cienkich ubraniach, kładąc się w śnieg i polewając zimną wodą, by tylko móc zachorować i zostać w Polsce. Niestety, również i one zostały wysłane w powrotną podróż do ojczyzny.

Przez kilka następnych lat dochodziły do Polski listy, które do dziś przechowują ich adresaci. Wybrane fragmenty kilku z nich:

„Drogi, kochany tato. Ja czuję się dobrze, ale dotąd się nie uczyłem. Bo ja chciałem uciekać, ale było za zimno. […] Bardzo długo myślałem o Polsce i tak myśli te zaciągnęły mnie do ucieczki. Niech Pan powie mi, co mam robić? Nie wiem, co ja właściwie chcę robić. Niech Pan dobrze się przygotuje do Wesołych Świąt. U mnie nie będzie takie czasy, jak Wesołych Świąt. Niech pamięta o mnie”.

„Tato, jak są ferie zimowe, wakacje to mi najwięcej smutno. To dlatego, że wtedy to ja nigdy nie mam gdzie iść. Dlatego ja jestem zawsze w internacie, a koleżanki to pójdą do taty, do mamy. Wtedy mi lecą takie gorące łzy. Wtedy ja mówię: Tato! Ja chcę powracać do taty. Szukam taty, ale taty nie ma nigdzie. Ja cierpię zawsze. Ja chyba nigdy nie będę mogła jechać do Polski i zobaczyć tatę. Chciałabym nawet dać pieniądze i zobaczyć tatę”.

„Pamiętasz tato ten smalec, którego nie chcieliśmy do jedzenia, i tata kazał go do beczki i postawić w korytarzu? Tata powiedział, że jak kto będzie głodny, to może przyjść do tej beczki i jeść. A myśmy tam powrzucali różne rzeczy i śmieci do tej beczki. I tata to zobaczył i powiedział, że jeszcze kiedyś do tej beczki będziemy tęsknić. Tato, śni się często ta beczka, że wstanę i jem ten smalec z polski chleb”.

Próby kontaktu

W 1961 r. polscy opiekunowie przestali je jednak otrzymywać. Władze Koreańskiej Republiki Ludowo – Demokratycznej nigdy nie podały do publicznej wiadomości powodów wstrzymania korespondencji.

W późniejszym czasie próbowano kontaktować się z byłymi wychowankami różnymi sposobami. Niestety, udało się dotrzeć tylko do niewielu osób. Większa część dzieci od razu po przyjeździe do Korei Północnej została zatrudniona w państwowych fabrykach i wszelki ślad po nich zaginął. Wiadomo, że kilkoro z nich podjęło próbę ucieczki do Polski. Utonęły jednak w bagnach na granicy koreańsko-chińskiej. Udało się jednak nawiązać kontakt z kilkorgiem wychowanków, z którymi los obszedł się znacznie łagodniej. Okazało się, że jeden z nich został mianowany attache wojskowym ambasady KRL-D w Warszawie i był w przeszłości bardzo zżyty z jednym ze swoich opiekunów, kilkoro innych zostało pracownikami ambasady.

W Otwocku powstał Klub Przyjaźni Polsko-Koreańskiej, któremu udało się zorganizować spotkania, na których pojawiali się byli wychowankowie ośrodka w Świdrze. Kontakt ten zawsze był jednak utrudniony ze względu na specyfikę ustroju Korei Północnej. Dramat rozstania w pełni ukazują cytowane wcześniej fragmenty listów. Koreańskie dzieci naznaczone koszmarem wojny, po raz drugi zostały skazane na ogromne cierpienie i tęsknotę za ponownie znalezioną rodziną.

Opracowano na podstawie:

  1. Peter Löwe, Wojna koreańska, Warszawa 1995
  2. Rafał Święcki, „Śniły o polskim chlebie i smalcu„, W: ”Gazeta Wrocławska” [online]. [dostęp 1 września 2012]. Dostępny w Internecie: http://www.gazetawroclawska.pl/artykul/264686,snily-o-polskim-chlebie-i-smalcu,1,id,t,sa.html
  3. Ewa Willaume – Pielka, „Koreańczycy w Świdrze” [online]. [dostęp 1 września 2012]. Dostępny w Internecie: http://www.michalin.pl/swider/?modul=niusy&id=80
  4. Jacek Kałuszko, „Z Korei na otwockie wydmy”, W: Linia Otwocka [online], [dostęp 1 września 2012]. Dostępny w Internecie: www.krld.pl
  5. Adam Węgłowski, „Przecięte serca”, W: Tygodnik powszechny [online], [dostęp 1 września 2012]. Dostępny w Internecie: http://tygodnik.onet.pl/1,54701,druk.html
  6. „Kim Ki Dok” [film], Reż. Patric Yoka, Jolanta Krysowata, Wrocław: TVP S.A. dla Programu I, 2006

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

14 komentarzy

  1. jacek pisze:

    O pobycie dzieci z KRLD jest dokument
    Kim Ki Dok [ 2006 ] [Film Polski]
    http://www.youtube.com/watch?v=3ysrvnNX2UI
    i wiele innych filmów dokumentalnych o zapomnianej wojnie lat 50 tych

  2. Aśś pisze:

    Przepiękny i smutny artykuł!! w końcu coś mega wartościwoego pojawiło sie na tym portalu.

    • Wojtek Duch pisze:

      Mamy wiele wartościowych treści 🙂 Cieszymy się, że artykuł wywarł pozytywne wrażenie. Sylwia szykuje już kolejne.

  3. jacek pisze:

    O zapomnianej wojnie lat 50-tych ostatnio można było oglądnąć dokument
    Czas w piekle Wojna w Korei
    http://www.youtube.com/watch?v=0VGKUiB5JzY odc 1
    http://www.youtube.com/watch?v=m31u93-sK70 odc 2
    można też oglądnąć zdjęcia z KRLD na stronie
    http://www.skyscrapercity.com/showthread.php?t=793890

  4. Małgosia pisze:

    Z pewnością będę tu częściej zaglądać!

  5. saddamhusajn pisze:

    niedawno ukazała sie książka o pobycie tych dzieciaków w Polsce pt„Skrzydło anioła” polecam,bardzo ciekawa

  6. Ja tam Byłem 1954-56r pisze:

    Muszę tu wszystkich rozczarować to nie był żaden tajny ośrodek, mieliśmy (Polacy) taką swobodę jak w każdym innym wówczas domu dziecka (byłem w pięciu z tym że w dwóch byli Koreańczycy), mieszkałem w nim dwa lata uczyłem się tam razem z Koreańczykami w jednej klasie razem jedliśmy przy jednym stole i spałem z nimi w jednej sali razem się bawiliśmy, z początku co było mi obce i co dało się odczuwać to, to że dzieci koreańskie były zastraszane przez Opiekunów czy wychowawców i obowiązywał ich znacznie większy rygor, przez co byli bardziej zdyscyplinowani.

    Jeżeli pamięć mnie nie myli to do Płakowic przywieźli nas 5_ciu dzieciaków 10-12 letnich w lipcu lub w sierpniu 1974 r i byłem tam do sierpnia 1956 r dwa lata to dużo i mało, to jest już szmat czasu, jest obecnie 2016 r lecz co nieco zostało jeszcze w pamięci, po przyjeździe mieszkałem w budynku nr. 1 po lewej stronie jakieś 20 - 40 m od głównej bramy, po roku przenieśli mnie do bloku 13_stego ostatni po prawej stronie, droga w którym byłem przez następny rok.

    Dalej był kort tenisowy, płot z bramą niestrzeżoną i polna droga w prawo szło się do wioski Płakowice.

    Obecny dzisiejszy Hotel jaki jest tam teraz przypomina mi pałac z Baranowa Sandomierskiego zwłaszcza jego dziedziniec gdzie wielokrotnie buszowałem po nim i był już mocno podniszczony jeśli się nie mylę miał Nr. 19 i wielokrotnie w nim buszowałem.

    Szkoła była wielka, zaraz za główną bramą po drugiej stronie drogi i prawdopodobnie wszystkie dzieci chodzili na godz. 8_smą do szkoły, ilu wszystkich nas tam było prawdopodobnie 1 110 - 1 200 dzieci w tym około 200 polskich, mogę się mylić nigdy nie zliczyłem wszystkich.

    Kuchnia była potężna a stołówka która była połączona z tą kuchnią była jeszcze większa w sumie ogromny budynek od 1954 r nigdy tam nie byłem, film jaki puściła telewizja oglądałem i mogę się z tym obrazem zgodzić ale, to było pokazane z punktu wychowawców, dzieci to widzieli inaczej, dla nas to był zwykły dom dziecka a nie jakiś tajny ośrodek, tak jak w każdym innym domu dziecka, kto nie był w domu dziecka to musi przyjąć że tak musiało być musiał być swoisty rygor, tak musiało być wyobraźcie sobie 100 dzieciaków, w Szklarskiej Porębie Górnej było nas ponad 200_stu, niech ktoś spróbuje Zapanować nad tyloma dzieciakami

    Na tym terenie wcześniej prawdopodobnie były koszary.

    Powtarzam to jeszcze raz To nie był żaden tajny dom dziecka, ludzie z zewnątrz tak jak i teraz nie mają wstępu do domów dziecka, my dzieci mogliśmy biegać po najbliższej okolicy w wolnym czasie i wielokrotnie jako grupy zorganizowane byliśmy w Lwówku śląskim czy to na basenie czy to w kinie

    Ps. Być może że jeszcze żyje kilu innych dzieciaków którzy byli w Płakowicach, może pamiętają więcej ode mnie gdyż miałem przerwę w Życiorysie połowa roku 1954 - byłem jakiś czas w szpitalu w Lwówku a po tym przenieśli mnie do Jagniątkowa.

    Pozdrowienia dla wszystkich.

    Do autorki powinna Pani postarać się odnaleźć chociaż jednego dzieciaka którzy tam byli razem z Koreańczykami, kto będzie czytał lub już przeczytał musi wziąć poprawkę prawda leży po środku.

    • Sylwia Szyc pisze:

      Dziękuję za przekazane ciekawych wspomnień z Pańskiego pobytu w ośrodku. Rzeczywiście, dawny POW w Płakowicach po dziś dzień robi wrażenie swoimi rozmiarami. Odnośnie Pana uwag. Pisząc o tajnym ośrodku, nie miałam na myśli całkowitego zatarcia bytności Koreańczyków na Dolnym Śląsku. Chodziło mi o przygotowanie administracyjne, dobór odpowiedniej kadry itp. Proszę pamiętać, że w owym czasie zniszczenia wojenne i poziom życia obywateli nie był zbyt wysoki. Mówimy też o specyficznym w owym czasie terenie, jakim były „Ziemie Odzyskane”. Władze obawiały się, nauczone doświadczeniem z innego ośrodka, że okoliczni mieszkańcy mogą nieprzychylnie odnosić się do dzieci koreańskich, np. z powodów lepszego, w ich mniemania, traktowania sierot z KRLD, niż dzieci polskich. Ośrodek nie miał charakteru zamkniętego, nie utrudniano im kontaktów ze światem zewnętrznym, a wręcz przeciwnie. Opiekunowie interweniowali w Ministerstwie Oświaty, aby dzieci koreańskie jak najszybciej wymieszać z dziećmi polskimi, aby te pierwsze łatwiej i szybciej aklimatyzowały się w „nowej” ojczyźnie.

  7. Bilbo pisze:

    Attache wojskowy ambasady KRL-D to funkcja jednoznacznie wskazująca na oficera wywiadu. Skoro władze KRL-D mianowały na to strategiczne stanowisko wychowanka polskich opiekunów to musiały go być 200-procentowo pewne.

    • Skandal pisze:

      W Północnej Korei nie potrzeba do końca wiernego człowieka na stanowisku dyplomaty. Wystarczy bowiem zatrzymać jego rodzinę w kraju, a to skutecznie odstrasza zarówno od zdrady jak i u cieczki...

  8. Bogusława pisze:

    Dlaczego nikt nie pisze, że w Szklarskiej Porębie też były dzieci z Korei. Mieszkałam na Wojska Polskiego, a one w budynkach, gdzie jest teraz hotel „Sudety”. Dzieci miały swobodę. Do nas do domu przychodziły pobawić się z nami. Pamiętam dziewczynkę, nazwałyśmy ją Kasia. My chodziłyśmy do nich na występy, przedstawienia kukiełkowe i inne imprezy.

Zostaw własny komentarz