Trzy groby, albo na co nas stać


Kiedy inni nie mają żadnego, on ma aż trzy groby. Jeden hen daleko od miejsca, gdzie został stracony – w Zakopanem, na Pęksowym Brzyzku. Bliżej końca niż początku, lekko odsunięte od głównej alejki, dwa głazy, obłożone mniejszymi kamieniami, obrośnięte niewielkimi iglakami, na jednym z nich tablica z czterema nazwiskami, a „na dole„ on, Waldemar Baczak, „Arne„, „Henryk”, ”Młody”. Jednak nie tutaj leży.

Kolejne dwa na warszawskich Powązkach. Jeden, rodzinny pochówek, drugi, kwatera „na Łączce„. I ponownie oba są jedynie symboliczne. Chcąc złożyć kwiaty w miejscu, gdzie naprawdę mogą znajdować się szczątki Waldemara Baczaka, trzeba się wybrać na cmentarz służewiecki przy ul. Wałbrzyskiej. To tam, na dawnym polu Bokusa, w drugiej połowie lat 40. chowano pomordowanych przez ”bezpiekę”.

 

Aresztowali go 17 listopada 1946 r. podczas II Krajowej Konferencji Akademickiej, na której występował w roli delegata Towarzystwa „Bratnia Pomoc„ Studentów UW. Od ponad pół roku doktorant na Wydziale Prawa UW, przewodniczący Sądu Koleżeńskiego ”Bratniaka”, a także urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, prowadził podwójne życie. Już w 1945 r., jak podaje Andrzej Krzysztof Kunert, historyk, objął bowiem kierownictwo referatu w Wydziale Informacji Zarządu Obszaru Centralnego Zrzeszenia WiN, w czym wykorzystywał swoje zawodowe dojścia i możliwości.

Praca w podziemiu, praca wywiadowcza, nie stanowiły dla niego nowości. Z konspiracją związał się najpóźniej jesienią 1942 r. Po niewiele ponad roku kierował już wywiadem Kedywu Okręgu Warszawskiego.

Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że miał wówczas zaledwie 21 lat. Nadawał się jednak do tej roli jak mało kto. Nieprzeciętnie uzdolniony, przez blisko rok pracował jako delegat aprowizacyjny Polskiego Czerwonego Krzyża na kilka warszawskich komisariatów, znał sześć języków: francuski, niemiecki, włoski, hiszpański, angielski i duński (dwa ostatnie „częściowo”). Był wzorem doskonałej organizacji pracy.

Jednocześnie mógł stać się autorem najbardziej szalonej akcji Armii Krajowej. Na przełomie czerwca i lipca 1944 r. opracował plan wysadzenia w powietrze siedziby gestapo w alei Szucha. Zdając sobie sprawę z ryzyka towarzyszącego takiemu przedsięwzięciu, na głównego wykonawcę zaproponował siebie samego.

Na wykonanie akcji „Fajerwerk” nie starczyło czasu. Po Powstaniu, które spędził walcząc na Mokotowie, gdzie został ranny, trafił do Krakowa. Tam dokończył studia.

Niewiele później, latem 1946 r., poznał Władysława Bartoszewskiego. Trudno tutaj jednak mówić o poważniejszej znajomości. Spotkali się w redakcji „Gazety Ludowej„, gdzie Bartoszewski przyjmował jego artykuły poświęcone powstańczym losom pułku ”Baszta”.

W tamtym czasie Baczak ponownie znajdował się zanurzony w „robocie konspiracyjnej„. Czemu do niej wrócił – nie wiadomo. Miał w sobie tę iskierkę szaleństwa, jaką odnajdujemy na kartach planu akcji „Fajerwerk„. „Młody, dynamiczny”, pisze Bartoszewski, mógł uznać, że nie będzie w stanie stać z boku. ”Muszę coś robić, cokolwiek, byle przeciwko Niemcom”, mawiało wielu, kiedy schodzili do podziemia podczas okupacji. Teraz tak samo niejeden mógł myśleć, że trzeba zrobić cokolwiek przeciwko Sowietom, komunistom.

Być może ktoś go namówił. Może – trudno to wykluczyć – czekał na kolejną wojnę. Trybów przypuszczających w podobnych opowieściach jest całe mnóstwo – może nawet za dużo.

W przypadku Baczaka starano się, żeby nie zaistniały. Protesty i apele słali jego rodzice, dziadkowie, koledzy z „Bratniaka”, dowódca z czasu Powstania, a nawet i duński dziennikarz i publicysta, Emil Dehn. Podobno ojciec szukał pomocy u samego marszałka Michała Roli-Żymierskiego.

Nic jednak nie pomogło. We wtorek 14 stycznia 1947 r. wydano wyrok. Waldemar Baczak, a także zasiadający z nim na ławie oskarżonych Ksawery Grocholski i Witold Kalicki, zostali skazani na śmierć.

Zachowały się nagrania z tamtego dnia, opatrzone komentarzem czytanym przez Andrzeja Łapickiego. Na sali, szczelnie wypełnionej, siedzą razem. Baczak w marynarce i swetrze, pod krawatem. Ręce skrzyżowane na piersiach, brak śladów tortur. Wzrok pewny, ale i jednocześnie dziwny, nieobecny. Tak jakby wypatrywał tego, co mogłoby nastąpić gdyby…

Całą trójkę rozstrzelano w więzieniu mokotowskim niewiele ponad miesiąc później, 24 lutego. Miejsca ich pochówku, ale i wielu innych, przez długie lata, całe dekady, otoczone były tajemnicą. Jedynie rodziny z czasem dowiadywały się, gdzie mogą, ale nie muszą, leżeć ich bliscy.

 

Pod koniec lat 80. próbę zerwania tej zasłony milczenia podjęła Małgorzata Szejnert, dziennikarka, reportażystka. Prowadzone wówczas śledztwo w poruszający sposób opisała w Śród żywych duchów, książce wyjątkowej pod wieloma względami. Swoją opowieść zakończyła wówczas przywołaniem Pana Cogito o potrzebie ścisłości Zbigniewa Herberta, który pisał, że „niewiedza o zaginionych podważa realność świata”.

„Jesteśmy mimo wszystko – to już Szejnert – stróżami naszych braci, musimy wiedzieć, policzyć dokładnie, zawołać po imieniu, opatrzyć na drogę.
Herbert wymienia te obowiązki według stopnia abstrakcji. Ostatnie zdanie, najbardziej fizyczne, najtrudniej wypełnić. Jak opatrzyć na drogę zmarłych bez ciała?
Nie możemy także wszystkich zawołać. Zapomnieliśmy wiele imion.
Przez dziesięciolecia fałszowano rachunki. Teraz bardzo trudno policzyć dokładnie.
Ale przynajmniej – wiemy”.

„Ledwie go znałem – pisze w Pod prąd Bartoszewski – Pamiętam, że inteligentny, zdecydowany, społecznik, chciał działać… Mignął obok mnie, wypełniając jeden z tragicznych wariantów losu mojego pokolenia, więc nie sposób go zapomnieć”.

I nawet jeśli nie uda się ustalić miejsca pochówku Baczaka i wielu innych, nawet jeśli pozostaną po nich jedynie groby symboliczne, takie jak ten w Zakopanem na Pęksowym Brzyzku, bliżej końca niż początku, odsunięty od głównej alejki, to zawsze zostaje nam – i im – pamięć.

Na tyle nas stać.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Odpowiedz