Tematyką żydowską zainteresowałem się w więzieniu - wywiad z Tomaszem Wiśniewskim


„Cały czas brakuje myślenia, że nie tylko odbudowujemy zabytek żydowski, ale przede wszystkim nasz wspólny zabytek Polski wielonarodowościowej, Polski Jagiellońskiej”. O Polsce jako kraju wielokulturowym i zainteresowaniu historią Żydów opowie Tomasz Wiśniewski – znany badacz judaików Podlasia.

Krzysztof Bielawski - Czy to prawda, że Twoje zainteresowanie tematyką żydowską zaczęło się w więzieniu?

Tomasz Wiśniewski - W 1980 r. studiowałem filologię polską i jeden z wykładowców, dr Zbigniew Jarosiński zaszczepił w nas zainteresowanie sylwetkami pisarzy polskich pochodzenia żydowskiego. W więzieniu znalazłem się, ponieważ zupełnie przypadkowo stałem się jednym z założycieli NZS-u w Białymstoku. Nie uważam się za wielkiego działacza. Przechodziłem korytarzem i nagle moja koleżanka zbierała podpisy, aby zapisać się do NZS-u, po prostu wpisałem się, byłem piątym czy szóstym na liście. Ponieważ białostocki oddział NZS-u był jednym z pierwszych, które powstały, nagle stałem się postacią kultową i nawet wymieniano moje nazwisko w kilku książkach. Gdy wybuchł stan wojenny, byłem współredaktorem pisma studenckiego „Przy budowie”. W więzieniu wylądowało pięciu z pracowników gazety i członków NZS-u. Spędziłem tam prawie 9 miesięcy. Gdy znalazłem się w więzieniu, okazało się, że była tam świetnie wyposażona biblioteka. Czytałem cały czas, przeczytałem około tysiąca książek. Przeczytałem książkę o zagładzie getta w Białymstoku autorstwa Bernarda Marka, która bardzo mnie poruszyła. Już wcześniej wiedziałem sporo o Żydach mieszkających w Polsce przed wojną, głównie dzięki moim rodzicom, którzy byli bardzo dobrze wykształceni. W miasteczku, w którym urodziła się moja matka, Ignalinie koło Święcian, mieszkało wielu Żydów. Jednak nie wiedziałem, że połowa mieszkańców przedwojennego Białegostoku była Żydami, a w centrum miasta stanowili prawie 80% mieszkańców. Utkwiło mi mocno to w pamięci. Po wyjściu z więzienia od razu skierowałem swoje kroki do biblioteki, aby znaleźć jakieś materiały na ten temat. Konkretnych materiałów nie było, były rozproszone po wielu publikacjach. Z irytacji dlaczego nie ma tych informacji, zrodziła się ciekawość. Ta ciekawość cały czas mi towarzyszy i jest motorem wielu moich działań.

K. B. - Jak szukałeś tych informacji w czasach, gdy nie było Internetu?

T. W. - Była to mrówcza praca. Spędziłem mnóstwo czasu w archiwach, bibliotekach, przeglądając gazety, książki. Wyszukiwałem nazwiska, które później składały się na całe wątki. Później zacząłem pisać pracę doktorską na temat konwersji Żydów na ziemiach polskich. Nigdy jej nie skończyłem, ponieważ mój promotor ją najzwyczajniej w świecie zgubił. Obroniłem ją po prawie ćwierćwieczu... W tamtych czasach pisało się na maszynie, więc miałem tylko jeden egzemplarz pełnej wersji. Następnie dostałem pracę w lokalnej gazecie i zostałem dziennikarzem. Wtedy w Białymstoku mieszkało jeszcze trochę Żydów, czy Polaków żydowskiego pochodzenia, z którymi miałem okazję się spotkać. Spotykałem się z tymi osobami, nagrywałem z nimi rozmowy. Kilka z taśm z tymi rozmowami przekazałem Państwowemu Archiwum w Białymstoku, jednak one gdzieś przepadły. W pewnym momencie znałem historię prawie każdej kamienicy w Białymstoku.

K. B.  - Wspomnij tych ludzi, z którymi miałeś okazję rozmawiać.

T. W. - Bardzo dobrze pamiętam Feliksa Malarewicza, którego siostra Helena Malarewicz była wybitną malarką socrealizmu. Ten człowiek pochodził z bardzo bogatej przed wojną rodziny, miał pseudonim „Czerwony Romeo”. Siedział w barach, elegancki pan z laseczką, wszyscy się do niego przysiadali i chcieli słuchać opowieści o przedwojennym Białymstoku. Malarewicza wszyscy znali i szanowali, wiedzieli, że był Żydem. Pamiętam scenę kiedy w knajpie jakiś klient podszedł do niego i powiedział mu coś bardzo przykrego. Nagle czterech mężczyzn wstało i wyrzuciło z lokalu tego faceta. Później nikt się nie odważył zaczepić pana Feliksa.

Był też Kalman Kania, który mieszkał w kamienicy przy ul. Białej i zawsze zapominał czy zamknął drzwi. Gdy schodziliśmy na dół, na każdym piętrze pytał mnie czy zamknął drzwi i wracał na górę, aby to sprawdzić. W końcu wymyśliłem, aby przy wyjściu zapisał sobie na kartce, że je zamknął. W ten sposób nie musiał się wracać. Pochodził z Jasionówki. Delikatny, prosty przedwojenny robotnik, który pracował w Białymstoku.

Pamiętam również pana Szymona Pachtera który był szewcem. Mieszkał obok synagogi przy ul. Pięknej w malutkim domku, tam również miał zakład. Bardzo cichy i skromny człowiek. Opowiadał mi o ul. Młynowej, gdzie pieczono słynne bajgle. U niego znalazłem fragmenty Tory, którą podbijał naprawiane buty. Robił to nie z pobudek antyreligijnych, lecz dlatego, że była to skóra – pergamin, materiał wtedy trudno dostępny.

Był pan Złotoryjski, pan Nechumowicz, który uciekł z transportu do Treblinki. Pod koniec lat osiemdziesiątych mój kolega Wojtek Potocki, który był redaktorem naczelnym „Kuriera Podlaskiego„ zaproponował mi, abym zaczął pisać o tych osobach. Wtedy, po wyjściu z więzienia, straciłem możliwość pracy na uczelni. Pracowałem w szkole podstawowej jako bibliotekarz. Zacząłem więc pisać krótkie artykuły, które nazywały się ”Kartki z Atlantydy”. Napisałem ich około setki. Wtedy zaczęli się ze mną kontaktować ostatni białostoccy Żydzi. Wszyscy myśleli, że jestem starszym panem, którego pasjonuje historia Żydów, a gdy mnie spotykali byli bardzo zdziwieni, bo miałem wtedy dwadzieścia kilka lat. Nawiązałem również kontakt z ludźmi z Izraela. Napisał do mnie wtedy Michał Flikier, który był przewodniczącym Związku Żydów Białostockich w Izraelu. To był człowiek, który zmienił moje życie. Zaprosił mnie do Izraela, jeszcze w czasach PRL-u. Wtedy nie było nawet połączeń z Izraelem, musiałem lecieć do Egiptu. Wszyscy w samolocie do Egiptu byli studentami arabistyki, którzy przywozili do Egiptu polską wódkę – tak handlowo, tak dorabiali. Z Kairu pojechałem autobusem do Jerozolimy. Spędziłem miesiąc w miasteczku Yahud w okolicy Tel Awiwu, znajdowała się tam dzielnica Kiryat Białystok. To właśnie w Kiryat Białystok poznałem wszystkich białostockich Żydów.

Później p. Antoni Oleksicki, który jest teraz konserwatorem zabytków, zaproponował mi, żebym podjął się dokumentacji cmentarzy żydowskich. Zacząłem w 1987 r. lub 1988 r., uczyłem się wszystkiego od podstaw. Nie znałem języka, nie miałem zbyt dużo wiedzy na ten temat. Hebrajskiego uczyłem się z nagrobków, porównując litery. Udokumentowałem 7 cmentarzy (m.in. Tykocin, Knyszyn, Narewkę, Krynki), to były pierwsze tego typu badania w Polsce. W Krynkach mieszkałem z kolegą w namiocie na cmentarzu. W tamtym czasie widywałem nagrobki żydowskie jako fragmenty schodów przy domach, w stodołach. Większość z tych rzeczy fotografowałem, zgromadziłem ogromną kolekcję negatywów, której część przekazałem do Biura Badań i Dokumentacji Zabytków. Później, przez około 9 lat opracowywałem dokumentację cmentarza w Białymstoku na Bagnówce. Trwało to tyle czasu, ponieważ nie miałem często pozwoleń na podnoszenie tych macew, w większości robiłem to sam. Rabin Michael Schudrich zgodził się na moje badania, ale prosił abym nie kopał w ziemi. Na tym cmentarzu jest około stu kwater, a opracowanie jednej zajmuje cały dzień. Wtedy zobaczyłem, że nagrobki były malowane. Zainteresowałem się kolorystyką używaną na macewach. Pojechałem do Łosic, gdzie znajduje się mnóstwo macew z polichromiami. W wyniku tego powstała książka o cmentarzach małomiasteczkowych Nieistniejące mniejsze cmentarze żydowskie. Rekonstrukcja Atlantydy.

K. B. - Bo oprócz artykułów pisałeś też książki…

T. W. - Najbardziej znana to Bóżnice Białostocczyzny. To była książka, która mnie najwięcej kosztowała. Pewni biznesmeni chcieli zarobić na niej miliony dolarów. Myśleli, że Żydzi na całym świecie od razu kupią tę książkę. Wtedy, w 1992 r., rozpoczął się krach wszystkich księgarń w Polsce, a nakład tej książki wynosił aż 10 tysięcy egzemplarzy. Kosztowało to gigantyczne pieniądze. W momencie kiedy ci biznesmeni przestali płacić, komornik przyszedł do mnie, ponieważ oni formalnie nic nie mieli, a ja należałem również do spółki, która zajmowała się wydaniem tej książki. Zabrano mi samochód, telewizor… W tamtym czasie to było bardzo dużo. Książka Jewish Bialystok And Surroundings in Eastern Poland również ma ciekawą historię. W Białymstoku pracowali wówczas państwo David i Ellen Eliot z Korpusu Pokoju. Uczyli wraz z fundacją Dialog jak zarządzać miastem. Pewnego razu David do mnie zadzwonił i powiedział, że czytał moje publikacje, artykuły. Wtedy zaproponował mi, aby wydać przewodnik po regionie po angielsku dla Żydów, którzy przyjeżdżają do Białegostoku. Jego przyjaciel był szefem bardzo ważnego i prestiżowego wydawnictwa w Stanach Zjednoczonych.

Zebrałem wszystkie materiały, jakie miałem, David Elliott i Lucyna Aleksandrowicz-Pędich pomogli mi w tłumaczeniu. Wstęp napisała Miriam Winer, która jest specjalistką w genealogii żydowskiej. Po ukazaniu się recenzji w New York Timesie nakład rozszedł się w 48 godzin. Kiedyś do Białegostoku przyjechała grupa Żydów, których oprowadzałem. Była w tej grupie pewna pani, która zaprosiła mnie, abym odwiedził YIVO Institute w Nowym Jorku. Przysłała mi bilet do USA, a ja spędziłem tam dwa tygodnie. Gromadziłem materiały do kolejnych publikacji.

Z czasem zainteresowałem się wielokulturowością, nie zajmuję się już wyizolowaną tematyką żydowską. Większość wspaniałych synagog powstała w czasach Jagiellonów, kiedy Polska była krajem wielokulturowym. Chciałbym, abyśmy w myśleniu o historii na przykład danego regionu nie izolowali na przykład historii Żydów, ale stawiali na wielokulturowość. Dla mnie Muzeum Historii Żydów Polskich jest tworem troszkę dziwnym, właśnie dlatego, że izoluje historię żydowską. Jednak wiem, że myślenie ludzi, którzy tu pracują jest myśleniem o wielokulturowości. Uważam, że owe „izolowane„ muzea, takie jak planowane muzeum tatarskie czy muzeum białoruskie w pewien sposób zamykają nasze myślenie. Dlatego założyłem Stowarzyszenie „Szukamy Polski„, które akcentowało tę wielokulturowość, życie na pograniczu równych kultur, religii i języków. Moim zdaniem, Polska XVI i XVII wieku jako skupisko dziesiątek narodów, języków i różnego prawodawstwa była zalążkiem Unii Europejskiej. Ta historia nie jest dobrze zagospodarowana przez zarówno placówki kultury, jak i system edukacji. Nie wypracowaliśmy dobrej narracji o Polsce wielu narodów. Pewnego razu przyjechał do Białegostoku rabin z Izraela, którego oprowadzałem i opowiadałem mu właśnie o tej wielokulturowości w naszej historii. Na koniec powiedział do mnie tak: „To bardzo ciekawa i piękna historia, ale powiedz mi dlaczego wy, Polacy jesteście takimi antysemitami?”. Rok zastanawiałem się nad odpowiedzią na to pytanie. W końcu napisałem do niego w ten sposób: ”Jeżeli jesteśmy antysemitami, to jakim cudem na ziemiach polskich od XVI wieku do końca XIX żyło 75% żydowskiej populacji świata?”. Przecież to właśnie do Polski uciekali Żydzi przegnani z innych krajów Europy.

Moim marzeniem jest powstanie Muzeum Rzeczpospolitej Wielu Narodów, w którym pokazalibyśmy różnorodność naszego kraju. Są dwie Polski: Polska Piastowska – jednowymiarowa, idealnie zagospodarowana przez PRL, ale także miła katolickim fundamentalistom, ale jest również Polska Jagiellońska, wielonarodowościowa i tolerancyjna. Historia jest o wiele bardziej skomplikowana, niż myślimy.

K. B. - Jak z perspektywy swojej 30-letniej działalności oceniasz stan strat zabytków żydowskich?

T. W. - Trudno to oszacować. Przed wojną na Podlasiu było około 160 synagog, obecnie jest to jakieś 10-11 budynków. Dlatego trzeba robić wszystko, aby zachować te ostatnie zabytki. Na przykład synagogi w Orli czy w Milejczycach niszczeją. Konserwacja tych miejsc nie jest obowiązkiem Żydów, ale państwa polskiego. W 1938 r. podczas pożaru synagogi w Orli, katolicki ksiądz Piotr Śledziewski zdecydował o wydaniu pieniędzy z budżetu państwowego na ratowanie synagogi. Dlatego, że był to zabytek nie tyle kultury żydowskiej, co całej Rzeczpospolitej. Obecnie takie myślenie jest rzadkością. Obiekt taki, jak synagoga w Orli mógłby przyciągać tysiące turystów, tak jak na przykład synagoga w Tykocinie. Należałoby wymyślić sensowny projekt dotyczący ratowania synagog. Sejny, gdzie synagoga jest odrestaurowana, mają kilkakrotnie więcej turystów, niż kilka miasteczek razem wziętych. Podobnie mogłoby być w na przykład w Krynkach, gdzie znajduje się synagoga chasydzka, wokół której można by stworzyć ciekawą narrację. Niestety nie ma ani mądrej władzy, ani gospodarzy tych miejsc.

W moim przekonaniu porażką jest, że państwo nie odbudowało żadnej z drewnianych synagog. Jest wiele projektów mających na celu ratowanie zabytków dziedzictwa żydowskiego, ale są one organizowane przez bardzo wąskie grupy osób, a lokalne stowarzyszenia są często bardzo osamotnione. W momencie kiedy ludzie zrozumieją, że cmentarz żydowski jest także naszym cmentarzem, tak jak powoli to zaczyna się dziać w Białymstoku gdzie ludzie traktują te miejsca jako zabytki wspólnej, lokalnej kultury, wszystko się zmieni. Kiedyś, w dniu Wszystkich Świętych zobaczyłem, że rodziny chodzą również na cmentarz żydowski i zapalają świece. Zapytałem tych ludzi, co tu robią i czy są Żydami. Oni odpowiedzieli, że nie są, a zapalają znicze dlatego, że to byli białostocczanie, tacy sami jak oni. Białostoczanie to znaczy coś więcej niż Żydzi czy Polacy. To znaczy po prostu „nasi ludzie”.

K. B. - Czy wiele z tych obiektów, które kiedyś odwiedzałeś zniknęło?

T. W. - Raczej nie, z kilkoma wyjątkami takimi jak cmentarze w Boćkach czy Korycinie, gdzie było po kilka nagrobków, a dziś już nie ma nic. Niewiele nagrobków w przeciągu ostatnich lat zostało zniszczonych, oczywiście mówię o Podlasiu. Ludzie, którzy użyli macew na przykład do budowy i zobaczyli inskrypcje, zwracali te nagrobki. Wiele w tej kwestii się zmieniło. Ludzie często znajdują, odkopują macewy i przynoszą je do mnie.

Natomiast w kwestii obiektów sakralnych sytuacja niestety stoi w miejscu od wielu lat. Miejsca takie jak mykwa w Boćkach czy synagoga w Orli nadal nie zostały odratowane. Podobnie w Łomży, gdzie dom przedpogrzebowy jest w fatalnym stanie. Myślę, że pieniądze się zawsze znajdą, ale musi być lokalne lobby zapaleńców, którym na tych miejscach zależy i będą naciskać na lokalną władzę. Tych zabytków zostało naprawdę niewiele. W Warszawie było około 400 synagog i bożnic, w Wilnie około 200. Ile z nich zostało? W Warszawie tylko kilka, podobnie w Łodzi czy Lublinie.

Cały czas brakuje myślenia, że nie tylko odbudowujemy zabytek żydowski, ale przede wszystkim nasz wspólny zabytek Polski wielonarodowościowej, Polski Jagiellońskiej. Żeby trafić do ludzi należy opowiadać nie tyle o Żydach ogólnie, ale o naszych polskich czy lokalnych, o naszych sąsiadach. To dociera o wiele lepiej do świadomości. Tej narracji – powtarzam jak mantrę – niestety nie ma.

– Dziękuję za rozmowę.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

1 komentarz

  1. Miroslawa pisze:

    Chwała panu Tomaszowi Wiśniewskiemu za dokumentowanie tego, co ocalało po Żydach w Białymstoku i nie tylko.
    Polska była krajem wielokulturowym, potwierdzają to opowieści moich bliskich. Moja mama chodziła przed II wojną światową do szkoły koedukacyjnej, w klasie były koleżanki Żydówki, wspominała je bardzo przyjaźnie, pamiętała ich nazwiska.
    Teściowa natomiast opowiadała, że gdy Żydzi zaczęli likwidować swoje sklepiki, będąc świadomymi co ich czeka wraz z wybuchem wojny, jedna z właścicielek
    sklepiku przyniosła do jej domu bardzo dużo bielizny dla niej i jej rodzeństwa. Miała powiedzieć:- Nam to już niepotrzebne...

Zostaw własny komentarz