O kim i o czym pamiętamy...


Dyskusje, koncerty, inscenizacje historyczne, różnego rodzaju gry miejskie, płyty z muzyką... Od kilku lat w ten sposób wyglądają obchody kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego. Rok temu wszystko to zostało dodatkowo zamknięte w ramkę o nazwie Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego. Tak jakby ustanowienie święta narodowego miało sprawić, że więcej osób będzie o tym dniu pamiętać. Jednak o czym tak naprawdę myślimy, kiedy słyszymy hasło „1 sierpnia”?

Powstanie Warszawskie patrol

Patrol por. Stanisława Jankowskiego „Agatona”. O czym myśleli idąc ulicami powstańczej Warszawy? Czy spodziewali się tego, że kilka dni później jeden z nich zginie? / fot. S. Kopf, Dni Powstania. Kronika fotograficzna walczącej Warszawy, Warszawa 1984, s. 68.

Pytania, dyskusje...

Czy Powstanie Warszawskie było potrzebne? Czy miało szanse na powodzenie? Czy można było liczyć na to, że ktokolwiek wspomoże stolicę Polski? Czy reakcje Stalina i aliantów zachodnich były do przewidzenia? Kiedy zbliża się 1 sierpnia takich pytań pojawia się coraz więcej. Jednak co roku są one w zasadzie identyczne. Nic się nie zmienia w podchodzeniu do tematu, podobnie w przebiegu dyskusji. W telewizji, radiu debatują specjaliści różnej maści. Jedni mówią z sensem, inni - cytując klasyka - są biegunowo odlegli od tegoż. Zazwyczaj są to rozmowy kulturalne, toczone z poszanowaniem drugiej strony, jakby sama tematyka wymuszała odpowiednie zachowania. A przecież - przy poziomie niektórych debat prowadzonych przez polityków na antenach różnych stacji telewizyjnych - nie musiałaby to być rzecz taka oczywista. Jednak dyskusje internetowe rządzą się swoimi prawami. Tutaj dyskutanci nie ważą słów. Podzieleni na obozy zwolenników i przeciwników Powstania nie mają często żadnych problemów z rzucaniem epitetów, tak pod adresem swoich adwersarzy, jak i postaci historycznych. Można by rzec, że to przynajmniej świadczy o tym, że ich to wszystko w jakimkolwiek stopniu obchodzi - więc jakiś pozytyw w tym wszystkim jest. A nie da się przecież ukryć, że dla części społeczeństwa jest to temat taki sam jak setki innych. Nie budzi dzisiaj zdziwienia to, że ktoś może nie kojarzyć daty 1 sierpnia 1944 r. Smuci, ale nie dziwi.

Z jednej strony niekończące się spory dotyczące nierzadko tematów fundamentalnych, z drugiej kompletny brak zainteresowania, czy zwyczajna niewiedza… Czy czegoś tutaj nie brakuje? Zdecydowanie tak - Muzeum Powstania Warszawskiego. Od 2004 r. zdołało w ciągu tych kilku lat osiągnąć niebywały sukces. Z roku na rok notuje coraz więcej odwiedzających, angażuje się w najróżniejsze akcje promujące historię, nie tylko Powstania Warszawskiego. Na mapie Warszawy funkcjonuje jako swoiste centrum kulturalne. W prasie podawane jest za przykład nowoczesnego muzeum (powoli jednak traci pozycję absolutnego numeru jeden w tym temacie), które pomaga przywrócić dumę z własnej historii, znajduje wspólny język z młodymi ludźmi; a przy tym jest cenione przez starszych, w tym przez samych kombatantów Powstania Warszawskiego. Z drugiej strony MPW postrzega się jak miejsce, które spłyca historię, jest upolitycznione, prezentuje jedną wizję historii. Tak czy owak trzeba zdecydowanie podkreślić: popularyzuje - i to z sukcesem - tematykę Powstania Warszawskiego. Od kilku lat nie są to już tylko przemówienia i apele poległych, ale także koncerty, gry miejskie, najróżniejsze akcje, które przyciągają coraz więcej ludzi.

Jednak czy z tego wszystkiego - tych rozmów toczonych z okazji 1 sierpnia i działalności MPW - musi wynikać konkretna wiedza na temat Powstania? Czy ludzie pochylają się nad losami pojedynczych osób, które znalazły się wówczas w Warszawie? Czy całe Powstanie Warszawskie nie jest sprowadzane jedynie do pytań o sens podjętej walki (bez wątpienia pytań istotnych), postaci pięknych chłopców i dziewcząt idących do walki (gdyby zapytać się ludzi na ulicy o najlepiej znany oddział z Powstania Warszawskiego, zapewne większość odpowiedzi brzmiałaby: batalion „Zośka”) oraz tych koncertów, muzyki, poezji? Odpowiedzi niestety nie znam. A szkoda...

Każdy ma swoją historię

Nocy Listopadowej Stanisława Wyspiańskiego bóg Hermes miał zwrócić się do Chóru Poległych następującymi słowami: „Skończony wasz i wczas, i trud, pora zejść w Acheronu bród, zapomnień na was zejdzie moc”. Czy podobnego „zapomnienia moc” nie zeszła na uczestników Powstania Warszawskiego? Jeśli mówimy o nich jako o całości, to zdecydowanie nie. Pamięta się o nich. Natomiast inaczej sprawa przedstawia się, kiedy mówimy o jednostkach. Oczywiście ludzką niemożliwością jest przywrócenie pamięci o wszystkich Powstańcach Warszawskich i cywilach, którzy musieli cierpieć razem z żołnierzami. Odnoszę jednak wrażenie, że w powszechnej świadomości funkcjonuje jedynie kilka postaci, m.in.: „Antek-Rozpylacz”, Andrzej Romocki „Morro”, Krzysztof Kamil Baczyński „Krzyś”, Tadeusz Gajcy „Topornicki” (a i on dopiero chyba kilka lat), Józef Szczepański „Ziutek”... Kojarzą się oni z najpiękniejszymi ideałami walki o Ojczyznę, oddawaniem życia w jej obronie czy też hasłami w stylu „lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach”. I niewątpliwie z tym kojarzyć się powinni. Jednak czy myśląc o nich, czytając o ich wyczynach, ktoś zastanowił się, co tak naprawdę myśleli o podejmowaniu tej walki? Czy jej chcieli? Czy nie woleli poczekać? Jak zmieniało się ich nastawienie do tych wydarzeń w trakcie trwania Powstania? Jakie konsekwencje miało ono w ich przyszłym życiu?

Jednym z najczęściej przywoływanych argumentów mających uzasadnić sensowność rozpoczynania walki, czy też raczej jej nieuchronność, jest rzekome parcie do zemsty na Niemcach, której tak chcieli młodzi ludzie, należący do Armii Krajowej. Obawiając się samowolnego rozpoczynania walki przez pojedyncze grupy, dowództwo AK postanowiło wydać rozkaz, aby móc nad tym zapanować. Jednak we wspomnieniach Powstańców nie raz pojawia się wyjaśnienie, że choć wielu chciało tej zemsty za kilka lat okupacji, to jednak czuli się wojskiem, wiedzieli, że muszą czekać na rozkazy.

Więc może warto byłoby zacząć prezentować w szerszym wydaniu właśnie tych, którzy te wątpliwości mieli. Wcześniej cytowałem Wyspiańskiego i jego Noc Listopadową. Pomijając już samą treść fragmentu, nie był to wybór przypadkowy, bowiem Tadeusz Wiwatowski „Olszyna” i Zbigniew Blichewicz „Szczerba” mieli pewny kontakt z Wyspiańskim. Pierwszy jako historyk literatury polskiej, urodzony w 1914 roku, badał twórczość poety (jego praca magisterska na Uniwersytecie Warszawskim brzmiała Stanisław Wyspiański - poeta śmierci), drugi - aktor urodzony w 1912 r. - grał w sztukach opartych na dziełach Wyspiańskiego. Kiedy szli do Powstania, ich nastawienie było zupełnie odmienne. „Olszyna” nie był jego zwolennikiem, obawiał się, że ani sama AK nie jest wystarczająco silna, aby pokonać Niemców, ani nie ma szans na otrzymanie pomocy od Stalina. Swoich przekonań nie zmienił aż do końca. W jego przypadku nastąpił on 11 sierpnia, kiedy rano poległ podczas szturmu batalionu „Miotła” i Oddziału Dyspozycyjnego „A” (wtedy wchodzącego w skład „Miotły”) na niemieckie pozycje na Stawkach. Z kolei Z. Blichewicz szedł do Powstania z nadzieją, radością, że w końcu można „coś robić”. Jego punkt widzenia ulegał stopniowym przemianom. Ogromny wpływ na to, czym było dla niego Powstanie miał rtm. Franciszek Sobecki „Bończa”, dowódca batalionu „Bończa”, w którym „Szczerba” był m.in. dowódcą 101. kompanii. W swoich wspomnieniach przytoczył rozmowę, jaką miał przeprowadzić z „Bończą” w dniu 13 sierpnia:

„Było zupełnie widno. Widziałem doskonale jego twarz. Kanonada szalała nad nami.
- Nie rozumiem pana, poruczniku - powiedziałem po chwili. - Odnoszę wrażenie jakby... Jakby pan stracił wiarę w celowość tego wszystkiego, co się dzieje?
„Bończa” oderwał oczy od wylotu ulicy Świętojańskiej i utopił we mnie spojrzenie. Twarz jego w tej chwili była tak bezgranicznie smutna, że w pierwszej chwili miałem wrażenie, że patrzy na mnie ktoś zupełnie inny. Jego głos jak gdyby szedł w przestrzeń, gdy wreszcie rzekł cicho:
- Nie. Nie straciłem wiary, bo... nigdy jej nie miałem. Po prostu. Sprawa nasza, jeżeli już kto chce kawę na ławę... Została całkowicie przegrana ze śmiercią Sikorskiego. On po to zginął, żebyśmy mogli przegrać... Czy pan tego nie widzi, kochanie? Wszystko, co nastąpiło potem, jest tylko logiczną konsekwencją tej śmierci. Dziś chyba nie zechce mi pan tłumaczyć, że bolszewicy są naszymi sprzymierzeńcami i że w ich interesie leży przyjście nam z pomocą? A alianci... - tu spojrzał w górę - mogą nam co najwyżej zrzucać fałszywe atuty. Na pokaz. Niech się pan cieszy z nich, jeśli pan może. Ja blask złota odróżniam od miedzi„1.

Takich przykładów można by podawać i podawać... aż do znudzenia. Jednak nie o to chodzi, aby wyszukiwać przykłady takich właśnie postaw. Stanisław Salmonowicz w znakomitym zbiorze szkiców poświęconym Wielkiej Rewolucji Francuskiej pisał m.in. o tym, jak to w obliczu wielkich tragedii, wielkich wydarzeń historycznych, przeżycia pojedynczych osób są niejako lekceważone, nie przywiązuje się do nich należytej uwagi. Od lat obserwuję przebieg tak rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego, jak i dyskusji na temat sensowności i szans Powstania, które prowadzone są nie tylko z powodu 1 sierpnia - choć wtedy z największą intensywnością - ale także w ciągu całego roku, i ze smutkiem stwierdzam, że słowa S. Salmonowicza można by zastosować także w tym przypadku. Co prawda obok mów o ideałach, podkreślaniu znaczenie tego wydarzenia, wytykaniu błędów, jakie popełnili Polacy, przywołuje się także wspomnienia Powstańców, ale - według mnie - brak w tym głębszego zastanowienia, zwrócenia uwagi na osobiste przeżycia tych ludzi. Zazwyczaj widzę w tym jedynie zainteresowanie czystą faktografią: co, kto, kiedy, gdzie. Jest to niewątpliwie ciekawe i istotne, ale nie jest najważniejsze. Każdy przecież inaczej to wszystko odbierał. Wielu kombatantów mówiło i mówi do dzisiaj, że to był najpiękniejszy okres ich życia. Czuli się wolni, czuli, że robią coś ważnego. Byli jednak i tacy, którzy nie chcieli wracać do tamtych dni, jednak one kroczyły za nimi…

Zbigniew Blichewicz „Szczerba” pod koniec Powstania próbował popełnić samobójstwo. Nie udało mu się, uratował go jeden z jego żołnierzy. Ale tragedia miasta i ludzi towarzyszyła mu kiedy mieszkał w USA, w Anglii, w Niemczech. Do Polski nie wrócił. W 1959 roku popełnił samobójstwo. I choć tutaj bezpośrednim bodźcem do podjęcia tej tragicznej decyzji była zapewne śmierć - także samobójcza - jego żony („Szczerba” zabił się miesiąc po jej odejściu), to jednak nie da się wykluczyć, że to, co przeżył w sierpniu i wrześniu 1944 r., odbiło się na nim w sposób trwały. W liście do Hanki Ordonówny w 1946 r. pisał o swojej depresji, o tym, że stara się z nią walczyć. Swoje wspomnienia - spisywał je od 1955-1957 r. - zakończył pisząc o tym, że krew, łzy i tyle ludzkich istnień poszło na marne. Lepszy świat, o który walczyli m.in. w Powstaniu Warszawskim, nie istnieje, powstał za to gorszy, skażony „anglosaskim cynizmem” (sic!). Uwagę zwraca tutaj to, że „Szczerba” więcej pretensji miał do Anglosasów niż Rosjan, tłumacząc to tym, że o ile ci drudzy zabijali „tylko” ciała, tak pierwsi również dusze. On sam czuł, że został przez Boga złamany jak „suchy badyl”. Z kolei swój list pożegnalny rozpoczął od słów „Próbowałem żyć - nie potrafię”.

Jak śpiewał Edmund Fetting nie wszyscy szukali śmierci, nie wszyscy marzyli o cekaemie i medalu na piersi, nie wszyscy byli twardzi. Choć być może wszyscy byli bohaterami już z urodzenia. Po wojnie Wanda Leopold mówiła, że przedwojenne społeczeństwo polskie było fabryką bohaterów, a ich przeznaczeniem nie było żyć. Oni jednak chcieli żyć, tak jak „Szczerba” i „Olszyna”. Tadeusz Wiwatowski podczas okupacji oprócz pracy w dywersji był zaangażowany także w tajne nauczanie, ochronę zbiorów kultury polskiej (uratował m.in. archiwum Elizy Orzeszkowej). Sam prowadził pracę naukową, pisał doktorat. Po wojnie wszystko to miało służyć Polsce i Polakom.

Może więc warto przywrócić ich do życia choćby w naszej pamięci. Sprawić, by nie stali się dla nas tylko nazwiskami ze stronic książek, czy też bohaterami kojarzącymi się ze szturmami na umocnione pozycje wroga, ale ludźmi, którzy mieli swoje plany, marzenia, obawy... Tak jak my wszyscy dzisiaj.

  1. Z. Blichiewicz, Tryptyk powstańczych wspomnień. Dni „krwi i chwały” czy obłędu i nonsensu, Gdańsk 2009, s. 56. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz