Pchnięci do ostateczności. Kanibalizm podczas Wyprawy Donnera


Czy zastanawialiście się kiedyś, jak zachowalibyście się w ekstremalnych warunkach, schorowani, z daleka od domu, bez szans na znalezienie pożywienia? Uczestnicy legendarnej już Wyprawy Donnera również nie musieli zadawać sobie takiego pytania - aż do momentu, w którym w końcu ich siły uległy wyczerpaniu.

Maj 1846 r. Dwie zamożne rodziny Donnerów i Reedów decydują się, podobnie jak wielu innych, opuścić Springfield w stanie Illinois i udać się do Kalifornii. Do podróży zmotywowała ich szansa na nową, lepszą przyszłość i świeży start. Z głowami pełnymi marzeń spakowali swój dobytek i wyruszyli w podróż, którą inne wyprawy pokonywały w czasie mniej więcej sześciu miesięcy. Szybko dołączyły do nich inne rodziny, a grupa urosła do 87 osób. Podobno im więcej ludzi, tym bezpieczniej.

Obóz przy jeziorze Truckee, szkic na podstawie opisu Williama Garvesa

 

Klątwa Hastingsa

George Donner, który wkrótce stał się przywódcą wyprawy (choć trzeba zaznaczyć, że nie utrzymał tego stanowiska przez cały czas jej trwania), postanowił, że najlepszym rozwiązaniem będzie skrócenie drogi. Zainspirował go do tego Lansford W. Hastings i jego książka From Oregon and California in 1848, w której autor opisywał nową drogę do Kalifornii – znacznie lżejszą i krótszą, wiodącą przez Wielką Kotlinę, góry Wasatch i Wielką Pustynię Słoną. Członkom wyprawy dokładnie tego było trzeba, szczególnie że sporą ich część stanowiły kobiety i dzieci, zdecydowanie mniej odporne na trudne warunki, mające nadejść wraz z upływem czasu i pojawieniem się pierwszych objawów zimy.

Hastings pierwotnie nie miał zamiaru zostawić tych, którzy podążali jego śladem na pastwę losu. Chcąc im pomóc, rozesłał wiadomości, iż będzie na wyprawy czekał w Forcie Bridger przy rzece Blacks Fork i poprowadzi ich dalej. Wyprawa Donnera dotarła na miejsce pod koniec lipca. Okazało się jednak, że Hastings opuścił już Fort. Donner i Reed nie wiedzieli co robić, postanowili jednak ruszyć dalej przed siebie wyznaczoną trasą. Właśnie wtedy popełnili błąd.

Lansford Hastings być może miał ciekawy plan, jednak nigdy wcześniej sam nie przebył drogi, którą polecał innym podróżującym. Dopiero właśnie w 1846 r. postanowił wyruszyć tą trasą, co też uczynił, lecz w przeciwieństwie do członków Wyprawy Donnera nie miał on wozów pełnych jedzenia i dobytku, które niosły ukojenie, ale także przysparzały wiele problemów i spowalniały podróżujących. Jak się okazało, czas miał mieć kluczowe znaczenie. Najtrudniejszą częścią podroży była bowiem przeprawa przez pasmo górskie Sierra Nevada, które nie dość, że liczy wiele szczytów, to przez swoją wysokość, a także bliskość Oceanu Spokojnego, jest mocno ośnieżone i niebezpieczne. Aby nie utknąć pośrodku śnieżnych zamieci, należało podróżować szybko – wówczas można było liczyć na dobrą pogodę oraz na to, że konie i woły będą mieć świeżą trawę do jedzenia. Niestety, wyprawa Donnera przemieszczała się mozolnie i z czasem wiele wskazywało na to, że przeprawa może okazać się znacznie trudniejsza niż w opisach Hastingsa. Pionierów próbował ostrzec także dziennikarz Edwin Bryant, który przez jakiś czas podróżował z nimi, by w końcu odłączyć się od grupy. Wierzył, że bez objuczonych wozów będzie szybszy - i miał rację, gdyż do Fortu Bridger przybył niemal tydzień wcześniej niż Wyprawa Donnera. Gdy zorientował się, jak ciężkie warunki spotkają podróżujących na dalszym etapie, wrócił do Fortu i zostawił listy, w których zaklinał ich, by nie obierali tzw. „skrótu Hastingsa”. Jednak żaden z tych listów nigdy nie trafił w ręce członków wyprawy. W swoich pamiętnikach Bryant twierdził, że Bridger celowo nie przekazał ich Donnerowi ani nikomu innemu, co potwierdził w swoich późniejszych zeznaniach James Reed.

James i Margaret Reed

 

Ginąca nadzieja

Na zbliżającą się tragedię wpłynęło wiele czynników - pogarszające się warunki atmosferyczne powodowały choroby, a także utratę wołów ciągnących wozy, których musiano się stopniowo pozbywać; zła pogoda wpływała także na tempo przemieszczania się członków wyprawy. Brakowało żywności, ludzie słabli zarówno na ciele, jak i na duchu. Zaczęły się konflikty i spory, które niekiedy prowadziły nawet do zbrodni. Pewnego październikowego dnia James Reed wdał się w kłótnię z poganiaczem Johnem Snyderem. Efektem końcowym bójki było ostrze zatopione w obojczyku tego drugiego. Powstał problem: co należy zrobić z człowiekiem, który posunął się do morderstwa? Według prawa Stanów Zjednoczonych śmierć karano śmiercią, jednak tam, gdzie wówczas przebywali, nie było oczywiste, jakimi zasadami powinni się kierować. Chciano spytać o zdanie Donnera, ten jednak był o dzień drogi przed resztą grupy. Lewis Keseberg, który nie lubił Reeda, prawdopodobnie jak cała reszta, zaproponował, by powiesić przestępcę, ostatecznie jednak zdecydowano się na wygnanie. Reed wyruszył przed siebie, pozostawiając rodzinę – samotny, bez jedzenia i żadnego uzbrojenia. Wyrok, jaki wydała na niego grupa, był wyrokiem śmierci – powolnym, lecz oczywistym.

Mijały dni, a jesień przechodziła w zimę. Do tego czasu wyprawa powinna dotrzeć już do Kalifornii, nic jednak nie wskazywało na to, że prędko do tego dojdzie. Przeprawa była coraz cięższa, aż w końcu musiano pogodzić się z faktem, że należy stanąć w miejscu – śnieg uniemożliwiał dalszą przeprawę, co wywoływało rosnący niepokój. Z każdym dniem zapasy niknęły w oczach, podobnie jak członkowie grupy, którzy nie mieli zupełnie co jeść, ani na co polować. Śmierć zbliżała się coraz bardziej, skupiając swoją uwagę i czekając na ostateczne załamanie. A oni nie chcieli dać się jej tak łatwo, nie chcieli umrzeć śmiercią głodową.

Członkowie sześciu rodzin: Reedów, Breenów, Gravesów, Murphych, Kesebergów i Eddych, przygotowali obozowisko przy jeziorze Truckee, lecz nie mogli się tam czuć bezpiecznie. Próbowali podróżować pieszo, ale nie było to możliwe. W końcu ktoś wpadł na pomysł przygotowania rakiet śnieżnych, które mogłyby ułatwić dalszą przeprawę. Nie każdy mógł jednak wyruszyć, dlatego w drogę wybrało się siedemnaście osób – byli to ojcowie oraz matki, a także młodzi ludzie, którzy w desperacji pozostawiali swoich najbliższych, obiecując że po nich wrócą, że przyślą pomoc. Być może żadne z nich nie wierzyło, iż tak się stanie.

Grupę tę nazwano „Samotną Nadzieją”, gdyż nią była w istocie – ostatnią, osamotnioną szansą na to, że ktokolwiek z tej wyprawy ujdzie z życiem. Początkowo okazało się nawet, że rakiety śnieżne były dobrym pomysłem, i choć śnieg sypał im w oczy, dzielni podróżnicy nie dawali za wygraną. Zabrali ze sobą niewiele jedzenia, racje na zaledwie sześć dni, siekierę, broń i koce, a to wszystko dlatego, że nie chcieli obciążać reszty, mającej być może większe szanse na przeżycie.

Mapa trasy podjętej przez Wyprawę Donnera, pokazująca „skrót Hastingsa”.

 

Trudne decyzje

„Samotna Nadzieja” z czasem stawała się coraz bardziej żałosna i chyba nikt nie żywił już prawdziwej wiary w przetrwanie. Jedzenia zabrakło, stopniowo ubywało członków wyprawy, którzy padali z wycieńczenia, głodu i odmrożeń. Jedną z pierwszych ofiar był Charles Stanton, który został pozostawiony przez grupę, a jego zwłoki znaleziono jakiś czas później. Z pewnością w wielu głowach zaczęły pojawiać się dramatyczne myśli, pomysły na przetrwanie, które były wywołane przez instynkt w czystej postaci. Żeby przeżyć, trzeba jeść, a mięso zostawiali przecież za sobą.

To, co wydawało się wówczas nieuniknione, jako pierwszy miał wypowiedzieć na głos Patrick Dolan. Zaproponował, że aby reszta grupy przetrwała, ktoś powinien poświęcić swoje życie. Być może początkowo to stwierdzenie wywołało oburzenie, jednak szybko zostało zastąpione pomysłami, w jaki sposób wytypować nieszczęśliwca - sugerowano pojedynek lub loterię, aż w końcu zdecydowano, że pozostawią wszystko losowi – ktoś z nich w końcu umrze i zapewne stanie się to już niedługo. Krótko po tym natura wyłoniła pierwszą ofiarę.

Być może nie od razu zdecydowano się na zjedzenie mięsa tych, którzy zmarli, jednak podroż stawała się coraz trudniejsza, także psychicznie. Dolan wkrótce zaczął popadać w obłęd, aż pewnego dnia rozebrał się do naga i pobiegł do lasu. Co prawda wrócił po kilku godzinach, lecz po paru następnych zmarł. To prawdopodobnie wówczas podjęto decyzję o tym, by zjeść jego mięso, choć na początku miano je podawać jedynie osłabionym dzieciom. Kilka osób odmówiło posiłku, mimo to reszta nie miała zamiaru marnować szansy na przeżycie. Rozebrano ciała tych, którzy umarli, a było ich wówczas już czworo, wyjęto i wysuszono wnętrzności, by mogły ich posilić na kilka następnych dni. Jednak w całym tym krwawym i okropnym procederze pilnowano ponoć, by nikt nie konsumował swojego bliskiego.

Ubywania mięsa nie dało się uniknąć. Czas mijał nieubłaganie, a pożywienie się kończyło. Instynkt dawał o sobie znać, padły więc pierwsze pomysły o pozbawieniu życia dwóch członków wyprawy, którzy jednak zostali uprzedzeni i odpowiednio wcześniej uciekli. Wkrótce po tym zmarł kolejny członek grupy, Jay Fosdick. Mary i Eddy Graves ruszyli wówczas na polowanie - w nadziei, że tym razem oszczędzą jego zwłoki, jednak gdy wrócili do reszty grupy z jeleniem, ciało Fosdicka było już pozbawione mięsa. Kolejnymi ofiarami okazali się wcześniejsi uciekinierzy, Luis i Salvador, którzy przez przypadek trafili na członków wyprawy. William Foster nie wahał się zbyt długo i zastrzelił mężczyzn – byli już wówczas dramatycznie słabi, nie jedli od dobrych dziewięciu dni. Dla grupy, która opuściła jezioro Truckee niemal miesiąc wcześniej, ich mięso miało być wybawieniem.

Przełęcz górka oraz jezioro Truckee jezioro noszą dziś imię Donnera.

 

Problem z moralnością?

12 stycznia 1847 r. był dniem, który miał ich uratować. William Eddy trafił na obóz Miwoków, którzy podzielili się z nim skromnymi zapasami. Następnie ruszyli z nim na pomoc reszcie małej grupy, która wówczas liczyła już zaledwie siedem osób. 33 dnia podróży „Samotnej Nadziei” zostali oni odnalezieni.

Cichym bohaterem, który miał pomóc reszcie wyprawy Donnera, okazał się być James Reed. Człowiek, którego wygnano, poradził sobie całkiem nieźle – najpierw pomogła mu jego pasierbica Victoria, która ukradkiem przyniosła mu jedzenie i broń, później zaś znalazł schronienie w Forcie Sutter. Reed nie chował nienawiści do tych, którzy skazali go na śmierć, jakiej cudem uniknął – wręcz przeciwnie, chciał ich odnaleźć i pomóc im. Przede wszystkim jednak pragnął znaleźć swoją rodzinę, poprosił więc pułkownika Johna C. Frémonta, aby pomógł mu w poszukiwaniach i zebrał grupę ratunkową, z którą ruszyli w celu znalezienia nieszczęśników.

Potrzebowano kilku wypraw, żeby odnaleźć tych, którzy przeżyli. Z grupy 87 osób uratowało się tylko 48. Ale za jaką cenę? Kanibalizm, który wyniknął z ekstremalnie trudnych warunków, jakich nikt nie mógł przewidzieć na początku wyprawy, zagościł nie tylko wśród członków „Samotnej Nadziei”. Co prawda uczestnicy wyprawy rozdzielili się, lecz nikogo nie ominęła pchająca do ostateczności klęska głodu. Lewis Keseberg miał nawet wyznać po wszystkim Williamowi Eddy’emu, że w Alder Creek zjadł szczątki jego syna, za co Eddy przysiągł go zabić, jeśli kiedykolwiek ich drogi się skrzyżują.

Dziś można podawać w wątpliwość wiarygodność całej historii, gdyż wydaje się wręcz niemożliwe, żeby ludzie posunęli się do czegoś takiego, aby przeżyć. Należy jednak pamiętać, z jak ciężkimi warunkami musieli zmierzyć się członkowie wyprawy Donnera, któremu zresztą samemu nie udało się uratować. Zagłodzeni niemal na śmierć myśleli tylko o przetrwaniu i choć z pewnością decyzje przez nich podejmowane nie były łatwe, nie mieli innego wyjścia, jeśli chcieli marzyć o jakiejkolwiek przyszłości. I choć później wielu członków wyprawy wypierało się kanibalizmu, twierdząc że nic takiego nie miało miejsca, inni byli bardziej odważni. Georgia Donner miała wyznać wiele lat później, że w obozowisku rozbitym w Alder Creek przygotowywano ludzkie mięso, które podawano jednak jedynie najmniejszym i najsłabszym dzieciom. Czy była jednym z nich, skoro miała wówczas zaledwie cztery lata? Podobno pamiętała nawet, jak jej ciotka Elizabeth powiedziała, że ugotowała ramię woźnicy, Samuela Shoemakera. Należy jednak zaznaczyć, że znaleziska archeologiczne w obozie Alder Creek nie pomogły potwierdzić, czy doszło tam do kanibalizmu. Żadna z kości odnalezionych w palenisku nie została zidentyfikowana jako ludzka. Nie zmienia to faktu, że największe wątpliwości budzi fakt, jak tym, którzy przeżyli, udałoby się przetrwać bez tego ostatecznego aktu, gdy od wielu dni nie posiadali żadnej żywności.

Kanibalizm w Brazylii w 1557 r., według opisu Hansa Stadena

 

Doniesienia o kanibalizmie potwierdziła w swojej relacji Eliza Farnham, opierając się na rozmowach z Margaret Reed. Podobno siedmioletnia wówczas Mary Donner miała zasugerować pani Reed, aby zjeść kilku współtowarzyszy, ponieważ Donnerowie posilali się już w ten sposób w Alder Creek, zjadając m.in. jej wuja, Jacoba. O tym, że ciało Jacoba Donnera posłużyło za mięso, miał opowiadać również Jean Baptiste Trudeau, który nie szczędził szczegółów, dodając, że zjadł nawet surowe mięso niemowlęcia. Lata później Trudeau wyparł się tych słów, jednak wówczas nie każdy mu uwierzył.

Jak w wielu takich przypadkach, zapewne nigdy nie przyjdzie nam poznać całkowitej prawdy na temat tego, co wydarzyło się w górach zimą 1846/1847. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jeśli w istocie pionierzy posunęli się do kanibalizmu, to „wyprawa Donnera to opowieść o trudnych decyzjach, które nie były ani heroiczne, ani nikczemne”1.

 

Bibliografia

  1. Calabro M., The Perilous Journey of the Donner Party, 1999.
  2. Donner Party, History, https://www.history.com/topics/westward-expansion/donner-party [dostęp: 14.09.2018 r.].
  3. Rarick E., Desperate Passage: The Donner Party’s Perilous Journey West, Oxford 2009.

 

Redakcja merytoryczna: Adrianna Szczepaniak

 

 

O niesamowitej Wyprawie Donnera przeczytacie w porywającej powieści Almy Katsu Głód, która ukazała się nakładem wydawnictwa Albatros.

 

Zło jest namacalne.

I wszechobecne.

  1. E. Rarick, Desperate Passage: The Donner Party’s Perilous Journey West, Oxford 2009, s. 245. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

9 komentarzy

  1. Akren pisze:

    Wstrząsająca historia...

  2. Artur pisze:

    Maj 1846 r. Dwie zamożne rodziny Donnerów i Reedów decydują się, podobnie jak wielu innych, opuścić Springfield w stanie Illinois i udać się do Kalifornii.
    George Donner, który wkrótce stał się przywódcą wyprawy (choć trzeba zaznaczyć, że nie utrzymał tego stanowiska przez cały czas jej trwania), postanowił, że najlepszym rozwiązaniem będzie skrócenie drogi. Zainspirował go do tego Lansford W. Hastings i jego książka From Oregon and California in 1848 - wynika z tego, że George DDonner był jaasnowidzem, czytającym ksiażkę wydaną 2 lata później.

    • Klaudia pisze:

      Dziękuję za komentarz. Zwracam jednak uwagę na to, że rok 1848 znajduje się w tytule książki, gdyż w tym roku Hastings planował ową wyprawę. Nie oznacza to wcale, że książka nie została wydana wcześniej 🙂

      • Green pisze:

        Oryginał nie zawierał żadnej daty w tytule!

      • Green pisze:

        „Nie oznacza to wcale, że książka nie została wydana wcześniej” - byłoby to zaistne niedorzeczne przedsięwzięcie wydawnicze. W rzeczywistości mieszasz dwie rózne książki. Pierwszą, zatytułowaną „From Oregon and California in 1848″ autorstwa Jesse’iego Quinn Thornton’a, który przebył część drogi z feralną wyprawą, wydaną w 1849 roku,oraz drugą, zatytułowaną „The Emigrants’ Guide to Oregon and California”, autorstwa Lansford’a W. Hastingsa.

  3. Kasia pisze:

    Nie wiem co was tak szokuje. Człowiek jak każde stworzenie ma instynkt przetrwania i zrobi wszystko, żeby przeżyć. W ogóle mnie nie dziwi kanibalizm podczas ciężkich czasów, ani odrobinę. Wręcz wydaje mi się, że to logiczne i jedyne rozwiązanie kiedy nie ma nic innego do jedzenia. Lepszy moralniak niż śmierć z głodu? Bez jaj z tym szokiem 🙂

  4. JOLKA pisze:

    WIEMY ZE BYŁO WIECEJ PRZYPADKÓW KANIBALIZMU ABY PRZEZYC JAK CHOCBY HISTORIA ROZBITEGO W ANDACH SAMOLOTU Z DRUZYNA SPORTOWA!!!!!!!TO SA BARDZO CIĘŻKIE SPRAWY!!!!!CHĘĆ ZYCIA ZWYCIĘŻĄ WSZYSTKO OBOJĘTNIE ZA JAKĄ CENĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  5. JOLKA pisze:

    KSIĄŻKĘ CZYTAŁAM,NAWET DOBRZE SIĘ CZYTA!!!!TAM AUTORKA DAŁA TROCHĘ FANTAZY!!!!ALE TO JEJ WYBÓR!!!!CO DO KANIBALIZMU TO BYŁO BARDZO WIELE PRZYPADKÓW!!!!!I CZY DZIŚ NAPEWNO NIE MA ????A PAPUA CHOCIAZ PODAJA ZE JUZ NIE!!!!!DAWNIEJ MARKIZY I INNE WYSPYNP FODZI!!!!!A DALEJ TO JUŻ UKRAINA,STALINGRAD NO I KOREA PÓŁNOCNA!!!!!!

Zostaw własny komentarz